Świadectwa

Miejsce na Twoje Świadectwo 🙂
Świadectwo Witka

Odpowiadając na Twoją Miłość i wierność …”

– o Miłości i wierności Boga, która jest pierwsza.

Składając co roku przymierze wspólnotowe, zaczynamy je od słów: „Odpowiadając na Twoją Miłość i wierność”.

Pragnę podzielić się doświadczeniem Miłości i wierności Boga w moim życiu, wobec mnie, a szczególnie tą Miłością i wiernością Boga, jaką mi okazał i okazuje poprzez naszą Wspólnotę, jej istnienie i każdą osobę, która w niej jest lub była.

  1. Boży zamysł

Zanim ukształtowałem cię w łonie matki, znałem cię” (Jer. 1, 5

– każdy człowiek i ja także jestem poczęty w Sercu Boga. Tam jest mój początek.

  • A więc w moim życiu pierwsza jest łaska Boga: Jego Miłość i Wierność. To jest dla mnie bardzo ważne, bo przez wiele lat mojego życia uważałem, że początkiem mojego życia był grzech, moje odejście od Boga.

– wobec każdego i wobec mnie Ojciec ma plan: powołanie i misję. Zna sens i cel mojego życia.

  • Wiara w to jest dla mnie ważna, ponieważ tak po ludzku często nie rozumiem swojego życia. Z jednej strony jest przepełnione Bożą obecnością, Bożymi obietnicami, Bożym Słowem, a z drugiej strony jest ono także przepełnione cierpieniem i moją słabością,

  1. Upadek

  • W 2002 r., a więc 19 lat temu odszedłem od Boga. Do dzisiaj nie do końca rozumiem, dlaczego

– była w tym moja niewiara – doświadczałem choroby i cierpienia z tym związanego i Boga, od którego spodziewałem się pomocy, ale jej nie otrzymałem tak jak myślałem, że przyjdzie tzn. jako uwolnienia od choroby. Moje cierpienie przerosło moją wiarę, poziom mojej relacji z Bogiem.

– było w tym moje błędne rozumienie wolności – uważałem, że życie polega na niezależności od Boga – na życiu pomiędzy dobrem i złem – we własnym trzecim królestwie

– w tamtym czasie byłem też zadowolony ze swojego życia, uważałem, że nie potrzebuje zbawienia, Zbawiciela, nie rozumiałem od czego miałbym być zbawiony

– miałem postawę faryzeusza – tzn. moja relacja z Bogiem była bardziej zewnętrzna, przepisowa, niż wewnętrzna, relacyjna

Myślę, że najgłębiej było we mnie obrażenie się na Boga w związku z doświadczeniem Jego nieobecności. Tzn., że skoro On, jak uważałem, mnie zostawił to i ja Go zostawię.

To wszystko doprowadziło mnie do decyzji, że od Boga odejdę. To miała być tylko manifestacja wobec Boga. Ale w to wszystko wmieszało się zło z dalszymi pokusami. I ostatecznie zacząłem uciekać przed Bogiem. Znalazłem się daleko od Boga. Tak długo od Niego uciekałem, aż doświadczyłem, że Go nie ma.

Tak jakby pomiędzy mną i Bogiem, w świecie duchowym, na skutek moich decyzji, zatrzaskiwały się kolejne drzwi, aż znalazłem się tam, gdzie nie doświadczałem Boga.

  1. Rozpacz

  • Przez pewien czas żyłem w niepewności co tak naprawdę zrobiłem, gdzie jestem. Nie potrafiłem o tym powiedzieć w Sakramencie Spowiedzi. Nie umiałem tego ponazywać. Nawet tego nie pamiętałem. Próbowałem udawać, że nic się nie stało. Moje życie i myślenie integrowało się z grzechem ukrytym we mnie.

  • W tamtym czasie doświadczyłem

– całkowitego braku wiecznego sensu, celu mojego życia i pokus przeciwko mojemu istnieniu, skoro swoje życie widziałem jako nie mające żadnego sensu, jako tylko zaburzenie pustki

– zmagania duchowego o mnie i wielkiego zamętu duchowego.

Po jakimś czasie wszystko się uspokoiło. Nie było Boga w moim życiu. Nie było też zła. Byłem człowiekiem martwym duchowo. Doświadczyłem rozpaczy. Tzn. stanu nieodwracalności. Wiedziałem, że jest Bóg, ale miałem pełne przekonanie, że nie ma dla mnie do Niego drogi, że wszystko się skończyło. że jeszcze fizycznie żyje, ale jestem martwy na wieczność. Moje istnienie przerodziło się w czekanie jak śmierć duchowa, w której byłem, przerodzi się wraz ze śmiercią fizyczną, w śmierć wieczną. Początkowo myślałem, że w każdej chwili mogę umrzeć i będzie to już na zawsze. Ale ja ciągle żyłem i nie rozumiałem, dlaczego.

  • Wtedy też był przede mną wybór jak mam przeżyć ten czas który mi jeszcze pozostał. Czy zgodnie z moim statusem grzesznika, czy zgodnie z tym, za kogo się uważałem, a więc człowieka dobrego. Postanowiłem, że nie będę zasmucał Boga grzechami, bo już Mu wystarczająco zrobiłem przykrości odchodząc, a będę starał się wybierać zawsze dobro i tak coś dla Niego zrobię. Chociaż dzisiaj wiem, że człowiek nie może nic zrobić dla Boga.

  • Czułem, że mogę stracić kontrolę nad swoim życiem. Po jakimś czasie powstały we mnie też dwa pragnienia:

– żeby przynależeć do wspólnoty – mieć jakieś małe miejsce zewnętrznej przynależności do Boga – ponieważ czułem się człowiekiem bezdomnym duchowo

– żeby to miejsce było wspólnotą przymierza – bo wtedy coś zewnętrznego trzymałoby mnie przy Bogu – ponieważ czułem się oddzielony od Boga wewnętrznie

Wtedy myślałem, że to były moje nierealne, spóźnione marzenia. Teraz wiem, że to było działanie Bożego Miłosierdzia we mnie. To Bóg dał mi te pragnienia jako drogę powrotną do Niego i z Nim. Wtedy postanowiłem zaangażować się we wspólnotę, z której wyrosła nasza wspólnota.

  1. Boża interwencja

  • Tuż po tym jak odszedłem od Boga, do mojego życia przyszła Maryja i dała mi Różaniec oraz List o Różańcu. Od tamtego czasu codziennie odmawiam część Różańca. Jestem synem Maryi, bo przez Jej pomoc, Jej wstawiennictwo, po latach, Pan Jezus na nowo narodził się w moim sercu.

  • Po jakimś czasie od tego, gdy odszedłem od Boga doświadczyłem, bliskości Pana Jezusa, jako aktu Jego Miłosierdzia i możliwości, by Mu się powierzyć jako aktu zaufania, że mnie z tego wyprowadzi. I tak zrobiłem.

Miałem poczucie, że ze względu na interwencję Pana Jezusa, odzyskałem życie duchowe, relacje z Panem Jezusem. Obrazowo byłem żywy, ale zanurzony w śmierci, w ciemności. I tak było przez wiele lat.

  • Przez dar Spowiedzi Świętej Pan Jezus dał mi łaskę przebaczenia grzechów. Ja jednak nie potrafiłem przyjąć tego przebaczenia. Przez lata się spowiadałem. Pan Jezus mnie zapewniał, że mi przebaczył, a ja nie potrafiłem w to uwierzyć. Do Komunii Świętej przystępowałem w oparciu o posłuszeństwo Spowiednikowi.

Po jednej ze Spowiedzi Świętych Pan dał mi obraz jak Ojciec Niebieski podnosi mnie jako niemowlę do góry. W Starożytnym Rzymie ojciec mógł uznać albo nie chłopca za syna. Gdy go uznawał, podnosił go po porodzie do góry i to był akt uznania.

Przez ten obraz po Spowiedzi Świętej Ojciec, także tą drogą, zapewniał mnie, że mi przebaczył i uznał mnie za syna. Mimo tego nie potrafiłem uwierzyć w przebaczenie i nadal przez kolejne lata, żyłem w ciemności.

  • Przez kilkanaście lat, ponieważ nie wierzyłem w Boże przebaczenie, żyłem z konsekwencjami grzechu, jako człowiek potępiony, a więc w doświadczeniu śmierci, w ciemności.

Przez te wszystkie lata toczyła się walka o moją wiarę w Boga, w Pana Jezusa jako Zbawiciela, w Dzieło Zbawienia, moc Sakramentów – w Boże przebaczenie.

Byłem w relacji z Panem Jezusem. Pan Jezus był ze mną, stale próbował mnie ożywić, a to dając mi promienie światła ze Słowa, a to posyłając do mnie ludzi.

Kiedyś, gdy byłem na skraju rezygnacji, nagle dotknęły mnie promienie słońca. Od razu, gdy otwarłem oczy, wytłumaczyłem sobie, że przesunęła się chmura. Ale pierwsze moje doświadczenie polegało na tym, że Bóg jest ze mną.

Pan dał mi znajomość z człowiekiem, który bardzo cierpiał. Gdy moje myślenie osuwało się w rezygnację co do mojego życia, ten człowiek dzwonił do mnie mówiąc o swoim aktualnym trudzie. Starałem się go umocnić i pocieszyć. Po takiej rozmowie sam czułem się umocniony. A też Pan mi pokazywał przez niego, że nie mam prawa narzekać na moje doświadczenie.

Po jednej stronie doświadczałem wielostronnej obecności i pomocy Boga.

– doświadczenie bliskości Pana Jezusa i wspólnoty z Nim

– owocności posługi modlitwy i głoszenia Słowa

– Słowa obietnic i Bożych wezwań

– łaski życia w wierze

Spotykałem Boga, przyjmowałem Jego Dary i nimi służyłem przez wiarę. Tą wiarą się dzieliłem, Boga, którego spotykałem głosiłem.

Z drugiej strony doświadczałem pokusy zła, że Bóg mi nie przebaczył, a więc że jestem potępiony oraz śmierci. Brakowało mi wiary w przebaczenie grzechów i własne zbawienie.

  • Pan Jezus prowadził mnie do wiary, szczególnie w Dzieło Zbawienia, do oczyszczenia serca, do nawrócenia.

Udzielał mi pomocy na wielu drogach poprzez Kościół i ludzi, szczególnie mojego brata, który ze mną był, i moją mamę, która się za mnie modliła, chociaż nie znała mojego położenia, przez rekolekcje ignacjańskie, posługę charyzmatyczną, słowo prorocze, i na wielu innych drogach.

  • Wierzę, że wszelka łaska jaką mi Pan Jezus udzielił przyszła do mojego życia za pośrednictwem Maryi – przez Jej wstawiennictwo – modlitwę za mnie. Maryja jest moją Matką, ponieważ przez Jej modlitwę za mnie narodził się w moim sercu na nowo Pan Jezus – a więc otrzymałem życie wieczne.

Maryja poprowadziła mnie min. do codziennego odmawiania różańca, przyjęcia Szkaplerza w 2007 r., oddania siebie Jej w 2011 r., noszenia cudownego medalika. I to wszystko na drodze Jej daru, a nie mojego poszukiwania i wyboru praktyk pobożnościowych.

  • Pan Jezus, jak wierzę przez pośrednictwo Maryi, dał mi trzy szczególne dary jako Jego trwałe interwencje, by mnie uratować:

– dar stałego Spowiednika i Sakramentu Spowiedzi Świętej

– dar osoby, która mi przez te lata towarzyszyła, którą Pan Jezus postawił w moim życiu

– dar wspólnoty

  1. Dar wspólnoty dla mnie – Miłość i Wierność Boga

  1. Posługa odpowiedzialnego wspólnoty

  • Powołując mnie do posługi odpowiedzialnego wspólnoty

– Pan dał mi dar relacji ze Sobą poprzez tą posługę. Była to w prawdzie relacja urzędowa, ale spotykałem Pana. Pan dał mi relację, której poza tą posługą praktycznie nie miałem.

– Doświadczyłem, że Pan zaryzykował swoje dzieło dla mnie.

– To, że Pan mnie powołał do tej posługi było Bożym „aktem wiary we mnie”.

W 2006 r. zostałem zgłoszony w wyborach na lidera wspólnoty. Oficjalnie się zgodziłem, żeby nikogo nie gorszyć, ale w sercu powiedziałem Panu, że się nie zgadzam, żeby zostać liderem. Uważałem, że się do tego nie nadaję, zwłaszcza przez ciemności w jakich żyłem. Nie zostałem wybrany. Potem była modlitwa przed Najświętszym Sakramentem. Czułem się oddzielony od Pana, jakby szybą. Pan dał mi poznać, że to nie Jego decyzja, ale że nie godząc się na bycie liderem, wyszedłem ze strumienia łaski dla mojego życia. Przeprosiłem Pana i postanowiłem, że jak będę miał okazje, to następnym razem się zgodzę. Kolejne wybory były w 2007 r. Zostałem wybrany na lidera.

To budziło moje przerażenie. Uważałem, że się do tego nie nadaje. Bałem się, że przez moje obciążenia duchowe zaszkodzę tej rzeczywistości.

Pierwszą rzeczą jaką zrobiłem to zrezygnowałem z nazwy lider na rzecz odpowiedzialny, tak żeby nikt się nie spodziewał, że gdzieś pójdę pierwszy. Pomyślałem, że jako odpowiedzialny mogę być jako sługa kimś ostatnim i dzięki temu najmniej będę mógł zaszkodzić tej rzeczywistości, a też, że to odda prawdę o mojej pozycji we wspólnocie. Więc tak pełniłem swoją posługę – jako ostatni we wspólnocie.

Gdy zostałem wybrany liderem wspólnoty Pan dał mi Słowo, że kto chce być pierwszym niech będzie ostatnim, i niewolnikiem wszystkich.

Gdy dziesięciu [pozostałych] to usłyszało, oburzyli się na tych dwóch braci. 25 A Jezus przywołał ich do siebie i rzekł: Wiecie, że władcy narodów uciskają je, a wielcy dają im odczuć swą władzę. 26 Nie tak będzie u was. Lecz kto by między wami chciał stać się wielkim, niech będzie waszym sługą. 27 A kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem waszym, 28 na wzór Syna Człowieczego, który nie przyszedł, aby Mu służono, lecz aby służyć i dać swoje życie na okup za wielu.” (Mt 20, 24-28)

Przez lata myślałem: dlaczego Pan dał mi to Słowo, że ono określiło moje miejsce, a ja nie chciałem być ani wielki, ani pierwszy. A teraz widzę, że moje miejsce Pan określił dając mi pragnienie powstania wspólnoty, jako wspólnoty, a nie sekty. Rzeczywistości Bożej skoncentrowanej na Bogu, a nie na człowieku. A Słowo, które mi dał wprowadziło mnie w wypełnienie tego pragnienia.

Gdy w 2013 r. przestałem być odpowiedzialnym wspólnoty rodziło to we mnie obawę, że utracę relacje z Bogiem. Z jednej strony doświadczyłem ulgi, ponieważ nie miałem już duchowej siły by pełnić tą posługę, a nie chciałem się cofnąć, bo Słowo mówi:

A mój sprawiedliwy z wiary żyć będzie, jeśli się cofnie, nie upodoba sobie dusza moja w nim.” (Hbr 10, 38)

Z drugiej strony, gdy przestałem być odpowiedzialnym nie mogłem powstrzymać płaczu, napełniał mnie smutek. Był we mnie lęk, że Bóg mnie odrzucił. To nie była prawda, jednak tak to przeżywałem. To czego doświadczałem, to to, że straciłem moje spotkanie z Bogiem. Ta posługa była wyciągniętą Ręką Boga do mnie – by mnie wydobyć z ciemności.

Z czasem zobaczyłem, że Pan chciał mi dać relacje z Sobą, w oparciu o spotkanie z Sobą, a nie poprzez posługę.

  1. Powstanie wspólnoty przymierza

  • Gdy zostałem liderem, Pan ożywił w moim sercu Swoje dotkniecie sprzed lat, które było aktem Jego Miłosierdzia wobec mnie: pragnienie powstania wspólnoty i to jako wspólnoty przymierza – bym miał dom i miejsce przynależności do Pana

  1. W 2007 r., gdy zostałem wybrany na lidera, nasza wspólnota miała strukturę grupy modlitewnej z liderem, kilkoma animatorami, grupą osób, które stale przychodziły na spotkania i płynną przynależnością. Mówiliśmy o niej Mała Wspólnota.

  1. To dotknięcie Boga, o ile było pełne Światła na samym początku i dawało mi nadzieję, że to jest droga ratunku dla mnie, to z czasem konfrontowało się z moją ciemnością.

Uważałem, że jeżeli to nawet jest od Boga, to bardziej w tym widziałem, że mam coś zrobić dla Boga, a to, co miało być z tego dla mnie sprowadzało się do pragnień:

– by powstała wspólnota, jako chrześcijańskie, Boże środowisko mojej śmierci – to tak jak ostatnia posługa wobec umierającego

– by powstała wspólnota, która będzie nosiła w sobie cień mojego przymierza chrztu – jako moja zewnętrzna więź z Bogiem, na podstawie przymierza wspólnotowego, ponieważ nie wierzyłem w realność przymierza własnego chrztu

– by powstała wspólnota, która będzie śladem po mnie w istnieniu – który pozostanie, jeśli będę ją budował tak jak tego pragnie Bóg, z Nim np. w duchu posługi, uniżenia

– by obdarować Boga tą wspólnotą – uczynić coś dla Niego, jako akt wynagrodzenia Mu.

To wszystko było skutkiem mojej niewiary w Boga – że On, prowadząc mnie do wypełnienia moich pragnień – Jego dotknięcia na sposób wspólnoty, czyni coś we mnie, dla mnie, ze mną i przeze mnie – uważałem, że dla mnie, to nie możliwe. To oznaczałoby zbawienie – że Bóg mnie zbawia – a we mnie wciąż istniała pokusa, że jestem potępiony i nie ma dla mnie ratunku.

Przez te wszystkie lata był we mnie pośpiech. Ciągle wracała dawna pokusa, że mogę w każdej chwili umrzeć. Doświadczenie pokazywało mi, że tak nie jest. Jednak to wewnętrznie budziło we mnie obawę, że mogę nie zdążyć, że wspólnota może nie zaistnieć.

To też było obciążeniem dla innych. Za co przepraszam.

  • Przez lata, gdy powstawała wspólnota przymierza, Pan dał mi łaskę udziału w Jego dziele, współdziałania z Nim, wraz z tymi, którzy chcieli się w to zaangażować. Więc to nie ja coś zrobiłem dla Pana, ale to On zrobił wszystko dla mnie.

W moim sercu pojawiło się światło, które nadało kierunek mojemu myśleniu i działaniu. To dotknięcie było moim wewnętrznym spotkaniem z Bogiem. Postanowiłem za tym iść i dla tego żyć. Pan przywracał mi sens życia. Wiedziałem po co wstaję rano, przez pięć kolejnych lat. Tak powstało we mnie współdziałanie z tym Bożym dotknięciem, jako moja droga oczyszczenia serca i otwierania mojego życia na relację z Bogiem.

W tym ożywieniu pragnień prześwitywała też nadzieja, że może zostanę uratowany. Ale w to nie wierzyłem.

  • Pan uczynił naszą wspólnotę jako wspólnotę przymierza – potwierdził, że to dotknięcie, te pragnienia, które w sobie nosiłem były od Niego.

Dokonało się to poprzez rozeznanie wspólnotowe i zatwierdzenie powstania Wspólnoty Przymierza w 2011 r. przez Duszpasterza Wspólnoty.

W tym, Pan nie tylko nie zgodził się na moje potępienie, ale dał mi wspólnotę ze Sobą, także w misji – w Swoim dziele.

  • Przez kolejne lata istnienia naszej Wspólnoty, toczyło się we mnie zmaganie o to kto jest jej początkiem

– jeśli Bóg – to to, co nosiłem w sobie było od Niego i On przyszedł, by mnie zbawić

– jeśli ja, to starając się o powstanie wspólnoty, służyłem własnemu potępieniu

Pan potwierdzał we mnie, że to On jest jej początkiem, a więc że Jego dotknięcie mojego serca było prawdziwe, było od Niego, a więc że nie zgodził się na moje potępienie i posłużył się w tym swoim dotknięciem mojego serca na sposób pragnienia wspólnoty przymierza.

A więc rzeczywiście jest Bogiem, który nie przyszedł powołać sprawiedliwych, ale grzeszników.

Przez te wszystkie lata zmagałem się z pokusami:

  1. Gdzie jest początek tej wspólnoty – jeśli w Bogu, tzn., że przyszedł do człowieka żyjącego w potępieniu jako Zbawiciel, a jeśli we mnie tzn., że powstanie i istnienie tej wspólnoty nic nie zmieniło w moim położeniu.

Mówię o dotknięciu mojego serca przez Pana i jest to owoc mojego nawrócenia. W zasadzie w pełni dopiero ostatnio to zobaczyłem.

Przez lata uważałem, że to nie możliwe by to dotknięcie pochodziło od Boga – by On był początkiem tego co przez te lata czyniłem i dla czego żyłem.

Moja niewiara w Boga sprawiała, że przystawałem na pokusę, że Bóg nie mógł być jej początkiem. Jak On Bóg Święty mógłby przyjść do człowieka oddzielonego od Niego, pogrążonego w śmierci – grzesznika.

Sprawiało mi to wielkie cierpienie duchowe i obawę, że pogarszam swoją sytuację:

– obawę, że starając się o powstanie wspólnoty przymierza, zwodzę innych

– że innym narzucam swoje pragnienia, coś co nie pochodzi od Boga

Funkcjonowało we mnie oskarżenie, że wymyśliłem tą wspólnotę i narzuciłem ją innym i w tym podpieram się Bogiem.

Ale nie potrafiłem zrezygnować ze starania by powstała. To budowanie było dla mnie czasem oczyszczenia serca, nawrócenia, by ostatecznie uznać to, kim jest Bóg, kim także dla mnie jest Bóg – że zbawia grzeszników, bo są grzesznikami.

Te moje wątpliwości potwierdzało życie. Przez 4 lata starałem się przekonać innych do tego, by powstała wspólnota przymierza. Jednak początkowo i przez długi czas wszyscy, którzy się wypowiadali, byli przeciw. Gdy powołaliśmy radę wspólnoty przez wiele spotkań rady nikt się za tym nie opowiedział.

Po jednym z takich spotkań płakałem, bo nie potrafiłem z tego zrezygnować, a z drugiej strony to rodziło tylko sprzeciw.

  1. Z czasem, gdy ta wspólnota istniała już jako wspólnota przymierza, a było zagrożone jej istnienie, wbrew nadziei, którą w sobie nosiłem, że może to wszystko uczynił Bóg, a więc że wejrzał na mnie, byłem skłonny twierdzić, że ta wspólnota zaczęła się ode mnie – co nie pozwalało jej wymazać, dopóki w niej byłem.

Wspólnota miała być moim darem dla Boga, śladem po dobrej stronie, który by został po mnie, gdy uważałem, że nie ma dla mnie nadziei. Dlatego też bałem się, że jej nie będzie. Jej zanikanie w postawach osób, które miały na nią wpływ, doświadczałem jako zanikanie mojego śladu. Namiastki mojego istnienia, a także tego co miało być moim darem dla Boga.

W tym zabrakło mi zaufania wobec Boga i wolności wobec daru, tak by to Panu pozostawić to, czy ten dar przetrwa. Jednak wtedy nie byłem w stanie tego zrobić, ponieważ przed Bogiem istniałam w oparciu o ten dar.

Potrzebowałem wyzwolenia z relacji z Bogiem opierającej się o istnienie naszej wspólnoty. Jakbym bez niej nie mógł mieć relacji z Nim.

Ostatecznie w 2011 r. po rozeznaniu wspólnotowym i jego zatwierdzeniu przez Duszpasterza wspólnoty

powstała wspólnota przymierza.

Z tego wynikało, że powstanie tej wspólnoty było Wolą Bożą, więc nie mogłem być jej początkiem, a Bóg jedynie się mną posłużył. Jednak te oskarżenia przychodziły jeszcze przez lata.

A jeśli Bóg był jej początkiem, to był jej początkiem także we mnie. Więc przyszedł do grzesznika – i to jest zbawienie.

Po latach wiem, że początkiem tego wszystkiego był Bóg, że to On jest początkiem naszej Wspólnoty, bo inaczej by jej nie było. Ale także uwolnienie od pokusy myślenia, że to ja miałbym być jej początkiem było drogą oczyszczenia mojego serca oraz przyjęcia zbawienia – Bóg jest początkiem wszystkiego.

Nadzieja, że Bóg uczynił tą wspólnotę, stanowiła dla mnie fundament, że mam życie wieczne, skoro Bóg czynił coś ze mną.

  • Bóg dając mi łaskę współdziałania z Sobą i tymi osobami, które chciały się zaangażować w powstawanie wspólnoty, dał mi łaskę robienia razem z Nim tego, przez co chciał mi okazać Miłosierdzie, a chciał to uczynić szczególnie przez naszą wspólnotę.

Niezwykłe jest to, i jest to także Jego cudem, że uczynił to razem ze mną – z moim udziałem – za pośrednictwem wspólnoty, którą z moim udziałem uczynił.

A więc, że nie uczynił mnie żebrakiem, ale zachował moją godność i prawdę stworzenia, jako tego, którego stworzył, by z Nim współdziałał – także we własnym nawróceniu i przyjęciu wiary potrzebnej do zbawienia.

Pan złożył w moim sercu Swoje dotknięcie na sposób wspólnoty. I przez to nie mogłem już być skazany, bo Pan był we mnie. Już nie mogłem zginąć na skutek śmierci we mnie, skoro było we mnie także życie, była we mnie Boża obecność.

  1. Ostatnie osiem lat – 2013 – 2021

Po tym jak powstała wspólnota przymierza w 2011 r. oraz przestałem być jej odpowiedzialnym w 2013 r., wspólnota zaczęła wydawać w moim życiu jeszcze większe owoce.

Gdy powstawała wspólnota mówiłem konferencję w oparciu o Słowo: „Spotkają się ze sobą łaska i wierność. Wierność z ziemi wyrośnie, a łaska wejrzy z nieba” – Słowo, które ujawniało dar przymierza: Bóg daje człowiekowi łaskę wierności, aby obdarzyć go jeszcze większą łaską, gdy człowiek okaże Mu wierność.

  • Pan oczyszczał moje serce i prowadził do wierności Sobie – Bogu, dlatego, że jest Bogiem, poprzez wzywanie mnie do wierności dotknięciu, które uczynił we mnie, i każdemu następnemu dotknięciu mojego serca, zwłaszcza gdy stawało się ono przyczyną tego, że nie widziałem swojego miejsca, a więc chciałem odejść

  • Presja, by odejść ze wspólnoty „fizycznie” albo „duchowo”

Przez lata żyłem pod presją, by odejść. Nie było tygodnia, a czasem dnia, bym nie myślałem o odejściu. Nie rozumiałem ani swojego miejsca we wspólnocie, ani miejsca wspólnoty w moim życiu.

Pan zatrzymywał mnie swoimi obietnicami, związanymi ze wspólnotą, które przypominał mi, przed składaniem przymierza co roku, i wezwaniem do wierności, po tym jak złożyłem przymierze.

W 2017 albo 2018 r. postanowiłem odejść ze wspólnoty, ponieważ pod wpływem okoliczności zwątpiłem w to, że Pan chce żebym tu był, a co dotychczas opierało się we mnie o wiarę, że wspólnota nie powstała z mojego pomysłu, ale z Bożego dotknięcia we mnie. Miałem nadzieję, że Duszpasterz rozjaśni mi tą sytuację, a konkretnie, że potwierdzi moje wątpliwości i że będę mógł odejść. Duszpasterz jednak bardziej umocnił moją wiarę, niż potwierdził wątpliwości. W życiu się nic nie zmieniło. Nadal doświadczałem presji by odejść. Jednak teraz już wiedziałem, że tego Bóg nie chce, że ma dla mnie tutaj miejsce. Wewnętrzne zmaganie we mnie ustało. Tym bardziej zacząłem doświadczać zmagania o moją wierność. Jeśli od Boga jest to bym został, to myśl o odejściu jest dialogiem z pokusą. A więc zrezygnowałem z tej drogi ludzkiego pocieszenia wobec presji bym odszedł. Już nie mogłem sobie powiedzieć: najwyżej odejdę.

Innym razem Pan przypominał mi Słowo, które otrzymałem w 2004 lub 2005 r., z Ezech.17, 22-23, a które stanowi kontynuacje Słowa wspólnotowego Ezech. 17, 1-6.

I często mi je przypominał, gdy przychodziły mi myśli, że przecież przymierze jest na rok i są różne drogi i różne wspólnoty, a więc może moje miejsce jest gdzie indziej. W nich też była dla mnie obietnica, że to wszystko nie jest przypadkiem, że w tym jest Bóg. Chociaż nie rozumiałem jak.

  • Doświadczałem z jednej strony nadal Bożego dotknięcia w sobie (które wzywało mnie do bycia we wspólnocie) oraz z drugiej strony presji bym odszedł ze wspólnoty. To napięcie ostatecznie Bóg wykorzystał dla mojego oczyszczenia i przyjęcia zbawienia – a więc Jego, bez niczego co by Go jedynie reprezentowało.

Potrzebowałem oczyszczenia min. z wiązania swojego istnienia przed Bogiem z powstaniem i istnieniem naszej Wspólnoty.

Nie mogłem odejść, ponieważ okazałbym niewierność Bożemu dotknięciu we mnie, ale pozostając nie mogłem żyć tym Bożym dotknięciem, żeby nie rodziło to napięć. Nie wiedziałem, jak pogodzić wierność Bogu, Jego dotknięciu we mnie, oraz zgodę na rezygnację z życia nim.

Ostatecznie pozostanie oznaczało zgodę na śmierć wszystkiego tego, co wiązało się z tym Bożym dotknięciem we mnie. Zgodziłem się na śmierć tego w doświadczeniu, myśleniu, odniesieniu do Wspólnoty. Pozostało ono w wierze, że pochodzi od Boga, a więc jest nieśmiertelne i Bóg je wskrzesi, a mnie wraz z nim. Tak postąpiła Maryja pod krzyżem: zgodziła się na Śmierć Swojego Syna, ale zachowała Jego życie w wierze, że zmartwychwstanie. I przeniosła Życie Pana Jezusa na tym świecie, w wierze, przez czas Wielkiej Soboty, gdy spoczywał w grobie.

  • Pan uczył mnie wierności Sobie i oczyszczał moje serce poprzez przestrzeń przymierza – wierności – w procesie:

  1. Doświadczałem presji by odejść, okresowo także by odejść wewnętrznie przez rezygnację z wypełniania przymierza. Było to doświadczenie ciemności, braku poczucia sensu, doświadczenie osoby, która zaburza wspólnotę.

  2. Z łaski Boga, starałem się być wierny Bożemu wezwaniu i obietnicom, podejmując co roku przymierze i starając się je wypełniać.

  3. Ta wierność otwierała mnie na łaskę.

  4. Pan okazywał mi łaskę objawiając mi Siebie – Kim jest i kim ja jestem w Nim. Tak wzywał mnie do nawrócenia i gdy Go przyjmowałem, byłem coraz bliżej Niego.

Odszedłem od Pana dalej niż Go znałem zanim odszedłem. Przez to, żeby się nawrócić potrzebowałem Jego objawienia, Daru rozpoznania kim Pan jest, abym wiedział do Kogo wracam i z tego objawienia czerpał Jego moc do tego, bym mógł wrócić.

  1. Nie mogłem się podzielić tym, co we mnie czynił, co mi dawał, jak wierzyłem, także dla innych. W jakimś stopniu starałem się tym dzielić na grupach dzielenia, jednak ostatecznie doświadczałem, że to pozostaje we mnie.

  2. Boże objawienie cofało się z moich ust w głębiny mojego serca i Jego Ogień mnie wypalał. Tak Bóg oczyszczał moje serce.

Oczyszczając moje serce, ucząc mnie wierności Sobie, dla tego, że jest Bogiem i z żadnego innego powodu, Pan objawiał mi Siebie. Miejsca w moim sercu, które oczyścił napełniał Swoją obecnością – obdarowywał Sobą – wprowadzał w dar zbawienia.

  • Dar – Boże objawienie – moje nawrócenie – z ostatniego czasu

  1. Bóg jest Miłością i Świętością – i jest to w Bogu nierozłączne: nie mogę powoływać się na to, że żyję w Bożej Świętości, jeśli nie kocham, ani na to, że żyję w Bożej Miłości, jeśli nie szukam świętości – szczególnie Prawdy o Bogu i o sobie.

  2. Bóg jest Bogiem: centrum rzeczywistości: nie jest po to, by zapewnić mi dobre życie, ale ja jestem dla Boga, dla Jego planów

  3. Bóg nie karze człowieka;

  4. Bóg jest sprawiedliwy, w ten sposób, że usprawiedliwia człowieka – grzesznika – jest tym, który przeszedł przez śmierć, bym także ja mógł przez nią przejść i miał życie: nowe życie tzn. takie które przeszło przez śmierć i śmierć nie ma już nad nim władzy;

  5. Bóg mnie kocha przez to, że daje mi Siebie – objawia mi Siebie

To kilka przestrzeni, w których Bóg objawił mi Siebie i dał mi nawrócenie – przez wyznanie wiary w Niego, wbrew temu czego doświadczałem.

    • Te wszystkie lata były doświadczeniem Daniela w jaskini lwów: doświadczeniem ciemności i Boga, który nieustannie przychodzi, pociesza, zapewnia o tym, że jest, karmi. Ta ciemność najpierw była związana ze zgodą na własną śmierć. Ze śmiercią duchową. A potem okazała się ciemnością wiary. Bliskością Boga, której człowiekowi nie może odebrać ciemność i śmierć, bo w wierze mogę być z Nim, bo On jest ze mną.

  • To wszystko dokonywało się we mnie w przestrzeni wspólnoty: jej istnienia, przymierza i wierności i jedności. Było jej owocem dla mnie. Było Miłością i Wiernością Boga wobec mnie.

Pan wylał na mnie Swoją łaskę. A posłużył się w tym Wspólnotą, a zwłaszcza wiernością w wypełnianiu przymierza przez każdą osobę we wspólnocie.

  1. Dar wspólnoty przez innych – jak Pan posłużył się wspólnotą, by mnie wydobyć

  • Dar Wspólnoty

  1. Dar przymierza – przez ten dar nie byłem człowiekiem bezdomnym duchowo

otrzymałem duchowy dom – konkretne miejsce w Kościele, w Ciele Pana Jezusa, wyznaczone przez dary, które Pan we mnie składał i możliwość służenia nimi.

Jeśli tylko mogłem służyć, Pan był ze mną i czynił moją posługę owocną. Tak było ze Słowem, które głosiłem, modlitwą, którą wypowiadałem, Słowem, którym się dzieliłem – w tym szczególnie doświadczałem pocieszenia oraz wypełniania się Słowa: spotkają się ze sobą łaska i wierność. Wierność z ziemi wyrośnie, a łaska wejrzy z nieba. Pan dawał mi wspólnotę z Sobą w posłudze.

  1. Ten dom duchowy – Wspólnotę, uważałem za Boży szpital, Bożą szkolę miłości. To wyrażało się na wielu drogach min:

– jako przestrzeń relacji w Bogu z ludźmi – w tym darem są dla mnie szczególnie spotkania grup dzielenia, a szczególnie możliwość dzielenia się

– poprzez ludzi: dobre słowo, modlitwę za mnie, także przebaczenie otrzymywane od innych osób

– dar wspólnotowych spotkań

– Pan dawał mi dostęp do łaski duchowej, szczególnie w wymiarze

– świadectwa innych osób

– wspólnego wyznania wiary

a to podtrzymywało we mnie nadzieję, że jest także dla mnie wyjście z ciemności.

  1. Wypełnianie przymierza, było dla mnie drogą wzrastania w wierności wobec Boga. Przybliżenia do łaski mojego Chrztu Świętego.

  1. Dar modlitwy codziennej i rozważania Słowa Bożego

  • Dar wierności każdej osoby we wspólnocie

Pan mi przebaczył, jednak nie wierząc w Jego przebaczenie, nie byłem wolny od skutków grzechu – od śmierci – była ona we mnie, w moim sercu.

W zeszłym roku, po latach życia w śmierci, uwierzyłem w Boże przebaczenie, że jestem zbawiony. Ustąpiła śmierć z mojego życia, ustąpiły ciemności. Ustąpiły przeszkody w mojej relacji z Panem Jezusem.

Zastanawiałem się dlaczego, jak to się stało, dlaczego tyle lat ciemności. Czy Bóg nie mógł mi dać wiary wcześniej.

Wtedy Pan pokazał mi, że otrzymałem wiarę za pośrednictwem wspólnoty, przymierza wspólnotowego, i jak wierzę konkretnie każdej osoby, która je wypełnia.

  • Sakramenty Święte są sakramentami wiary. Człowiek może się cieszyć skutecznością Bożego przebaczenia, gdy wierzy. Chodzi o wiarę nie w same sakramenty, choć i ta jest ważna, ale w to co one oznaczają. A więc w historię Zbawienia i jej centralne Dzieło – Dzieło Odkupienia, Zbawienia – przez Paschę Pana Jezusa – Jego śmierć i Zmartwychwstanie – przejście ze śmierci do życia.

Ja przez lata nie wierzyłem, ponieważ odszedłem daleko od Pana. Potrzebowałem Bożego objawienia o zbawieniu i łaski wiary.

  • Codzienne czytanie i rozważanie Słowa Bożego, do czego zobowiązujemy się podejmując przymierze – było i jest dla mnie źródłem Bożego objawienia

Mogłem je czytać

– bo tak wypełniałem przymierze, a więc odpowiadałem na Bożą wierność – swoją wiernością

– bo inni postępowali tak samo – a więc rozbiłem to razem z Kościołem

– całodzienna modlitwa wspólnoty otwierała moje serce i jak wierzę, tak jak serce każdego we wspólnocie, na Boże objawienie zawarte w Słowie, szczególnie związane z historią zbawienia (ostatecznie w Piśmie Świętym wszystko dot. naszego zbawienia)

  • Modlitwa całodzienna

Nasza całodzienna modlitwa, to nie są praktyki pobożnościowe, to nie jest jedynie zobowiązanie prawne do tego, co inni robią bez takiego zobowiązania.

Ten rytm modlitwy układa się w kontemplacje Bożych Tajemnic, w tym szczególnie Tajemnicy Zbawienia

– rano modlitwa do Ducha Świętego – gdzie kontemplujemy Tajemnice Stworzenia

– w południe modlitwa Anioł Pański / Wesel się Królowo Nieba – gdzie kontemplujemy Tajemnice Wcielenia

– o 15.00 – koronka do Miłosierdzia Bożego – gdzie kontemplujemy Tajemnice Odkupienia – Zbawienia

– wieczorem – 10 Różańca – w której jak to żyje we mnie kontemplujemy – Tajemnice Eschatologiczną – Ponownego przyjścia Pana Jezusa (choć to nie wynika wprost z treści przymierza)

Ta całodzienna kontemplacja sprawia, że codziennie kontemplujemy całość Historii Zbawienia.

Przez coroczne składanie przymierza i jego wypełnianie wraz z innymi osobami, także przez modlitwę codzienną, Pan zanurzał mnie w tajemnicy zbawienia – w łasce zbawienia. Przez to Pan obudził moją wiarę, wskrzesił ją. I wierzę, że dokonało się to przez modlitwę każdego z Was i tych wszystkich, którzy przez te wszystkie lata byli w naszej wspólnocie i wiernie wypełniali przymierze.

Pan wskrzesił moją wiarę – nie abstrakcyjną wiarę, ale wiarę w moje zbawienie – że Dar Zbawienia jest dla mnie.

  • Ciemności śmierci, przed Bogiem okazały się ciemnościami wiary. Przez te wszystkie lata Bóg nie tylko oczyszczał moje serce, ale także napełniał je Sobą.

Wg Słowa Św. Pawła: „Gdzie jednak wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska.” (Rz 5, 20b)

Bóg przez te lata dał mi relacje z Sobą – z Ojcem, Synem i Duchem Świętym, objawiał mi kim jest i kim ja jestem w Nim. Dał mi łaskę przyjęcia zbawienia i życia wiecznego – nowe życie w Nim – z Jego Miłości i w Jego Duchu – życie nowe, ponieważ przeszło przez śmierć.

Bóg dał mi doświadczenie Swojego Miłosierdzia, Miłości i Mocy

Pragnienie służenia Panu Jezusowi wg Darów, którymi mnie obdarował.

  • Wypełniło się Słowo

Łaskawość i wierność spotkają się z sobą,
ucałują się sprawiedliwość i pokój.
12 Wierność z ziemi wyrośnie,
a sprawiedliwość wychyli się z nieba.”
(Ps. 85, 11-12)

Wierność każdego z nas przymierzu, zrodziła łaskę w moim życiu.

W tym wszystkim nasza wspólnota dla mnie ujawniła się jako przestrzeń Bożego Szpitala i Bożej szkoły miłości.

  1. Wspólnota jako dar dla każdego, kto jest w niej i jako wspólny dar

  • To co Bóg uczynił dla mnie, przez dar wspólnotowego przymierza, czyni dla każdego z nas, którzy jesteśmy w przymierzu z Nim – we wspólnocie

Jeśli Bóg może człowieka wydobyć z otchłani wiecznej tzn., że może go wydobyć z każdej otchłani.

Więc to, co dla mnie uczynił Bóg, o czym starałem się powiedzieć, czyni dla każdego z nas. I może i chce uczynić dla każdego człowieka.

To bowiem jest wolą Ojca mego, aby każdy, kto widzi Syna i wierzy w Niego, miał życie wieczne. A ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym.” (J 6, 40)

Albowiem wolą Bożą jest wasze uświęcenie” (1 Tes 4, 3)

  • Może jest też tak, że to co uczynił dla mnie i dla każdego z nas, chce uczynić razem z nami dla innych. Boża łaska zawsze jest skierowana po krańce ziemi.

I rzekł do nich: Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu! 16 Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony. 17 Tym zaś, którzy uwierzą, te znaki towarzyszyć będą…” (Mk 16, 15-17)

  1. pragnienie oddania Bogu chwały i wdzięczność

  1. Jest wielkim darem dla mnie, że mogę powiedzieć to świadectwo

Chce przez to oddać chwalę Panu.

Jest to także Dar Miłości i Wierności Boga wobec mnie.

  1. Chce też wyrazić wdzięczność każdemu z Was, bo z Jego łaski, dzięki Waszej wierności Bogu w wypełnianiu przymierza, wierzę, że Bóg obudził moją wiarę, i mogłem przyjąć Jego przebaczenie – Bóg w swoje pokorze ukrywa się za ludźmi, działa poprzez Kościół.

  1. Jestem wdzięczny wszystkim tym, przez których Bóg troszczył się i troszczy, by ten dom duchowy mógł istnieć przez te wszystkie lata i by istniał także dla mnie:

– animatorom i szczególnie tym, którzy przez te lata byli moimi animatorami – to tu w pierwszej kolejności, doświadczałem daru jakim jest nasza wspólnota

– tym którzy pełnili lub pełnią posługę Odpowiedzialnego Wspólnoty tj. Kindze, Gierkowi i Piotrowi. Bez Odpowiedzialnego Wspólnoty nie byłoby wspólnoty, a więc i przymierza, a więc i możliwości jego wypełniania.

– naszym Duszpasterzom, dzięki którym łódź tej Wspólnoty, chociaż czasem po wzburzonych falach, nadal płynie.

  1. Boże dotknięcie

Miłość i Wierność jaką Bóg mi okazał przez naszą Wspólnotę sprawia, że widzę ją jako powstałą dla mnie. Ale może każdy z nas, może we właściwy dla swojego życia sposób tak też powiedzieć o sobie: że Pan uczynił tą wspólnotę ze względu także na mnie – możesz powiedzieć, że Pan ją uczynił dla Ciebie.

A może tak będą mogły też powiedzieć osoby, którym będziemy służyć, może właśnie te, które z różnych powodów są na granicy życia i śmierci wiecznej.

Jeśli Bóg mógł mnie wyrwać ze śmierci wiecznej, to może każdego z nas z niej wyrwać albo z tej śmierci, w której może ktoś z nas jest. A przez nas, naszą wspólną posługę, może wydobyć każdego człowieka.

Każdy z nas miał udział w Bożym działaniu wobec mnie, więc z mojej perspektywy, to że tu jesteś jest darem. A może to, że tu jesteś, być darem także dla innych.

I to wszystko uczynił Bóg, który Kocha i jest Wierny człowiekowi – i dlatego możemy podejmować przymierze, by odpowiadać na Jego Miłość i Wierność.

Uwielbiam Cię Panie w tym wszystkim co uczyniłeś

Amen.

Świadectwo Kasi

(Iz 62, 1-5)
Przez wzgląd na Syjon nie umilknę, przez wzgląd na Jerozolimę nie spocznę, dopóki jej sprawiedliwość nie błyśnie jak zorza i zbawienie jej nie zapłonie jak pochodnia. Wówczas narody ujrzą twą sprawiedliwość i chwałę twoją wszyscy królowie. I nazwą cię nowym imieniem, które usta Pana określą. Będziesz prześliczną koroną w rękach Pana, królewskim diademem w dłoni twego Boga. Nie będą więcej mówić o tobie „Porzucona”, o krainie twej
już nie powiedzą „Spustoszona”. Raczej cię nazwą „Moje w niej upodobanie”, a krainę twoją – „Poślubiona”. Albowiem spodobałaś się Panu i twoja kraina otrzyma męża. Bo jak młodzieniec poślubia dziewicę, tak twój Budowniczy ciebie poślubi, i jak oblubieniec weseli się z oblubienicy, tak Bóg twój tobą się rozraduje.

DUCH ŚWIĘTY, KTÓRY DAJE MĘSTWO
Od dłuższego czasu ciężko mi publicznie dawać świadectwo. W ostatnich dniach, pojawiło się we mnie delikatne uczucie „powinności”, że już czas w ten sposób, oddać chwałę Bogu. To było w grudniu 2016r. W moim domu trwały przygotowania do Wigilii oraz pierwszego i drugiego dnia Świąt Bożego Narodzenia, które mieliśmy całą rodziną spędzić z moją Mamą. Mama mieszkała 100 km od Krakowa, a my pracowaliśmy do dnia Wigilii, więc wszystko gotowe mieliśmy zawieźć na miejsce, podgrzać i świętować Urodziny naszego Zbawiciela. Nagle 19.12.2016r moja Mama złamała szyjkę prawej kości udowej. Doświadczenie daru męstwa odczuwałam przez cały czas choroby Mamy, ale ten, o którym chcę Wam opowiedzieć trwał w okresie świątecznym pomiędzy świętami i Nowym Rokiem.
To czas, gdy szpitale pracują z połową personelu. To czas zakończenia roku, gdy nie dokonuje się już wielu czynności administracyjnych. Myślę, że to jeden z najtrudniejszych okresów, żeby znaleźć pomoc. Dla mnie, właśnie wtedy, wszystko co stanowiło jakiś porządek w którym żyliśmy, uległo rozpadowi. Szpital jasno powiedział, że będę musiała zabrać Mamę po Nowym Roku. Boże! Jak i gdzie zabrać Mamę, która wymagała całodobowej opieki! Przeżywałam to wszystko, zwłaszcza w nocy. Modlitwa mi nie pomagała. Byłam bezradna i przerażona. Znikąd pomocy! Cała się trzęsłam, gdy wybierałam kolejne numery telefonów. I wtedy, nagle, usłyszałam w swoim sercu słowa: „Pomoc ci przyjdzie od Pana, co stworzył Niebo i Ziemię”. Wszystko rzuciłam i pobiegłam do kościoła. Wzięłam ze sobą Pismo Święte. Zdążyłam akurat na wieczorną Mszę Świętą. Nadal dygocąc z powodu lęku wylałam swoją bezradność i przerażenie przed Bogiem. W mocy Imienia Jezus wyrzekałam się: strachu, moich własnych myśli, wyobrażeń, skojarzeń, mojej inteligencji i prosiłam o spojrzenie Pana. Przestałam się trząść. Wołałam na pomoc Ducha Świętego, żeby uzdolnił mnie do zmiany perspektywy, aby Słowo, którego pragnęłam, wydobyło mnie z wichury tego wszystkiego, co mnie przerasta. Żeby wyjaśniło co się dzieje, podniosło mnie z bezwładu i wlało w moje serce Pokój.

Kochani Siostry i Bracia, Bóg mnie wysłuchał, posłał od razu Swojego Syna-Słowo, który przemówił do mnie słowami z Iz 62, 1-5. To Słowo wszystko mi wyjaśniało, co właśnie się dzieje i od razu zmieniło moją ludzką perspektywę. Było to coś naprawdę bardzo wielkiego, bo sytuacja, która była dla mnie beznadziejna, stała się Nadzieją na moje nawrócenie! Zrozumiałam, że tak naprawdę w tej udręce, która nas dopada, nie chodzi o to co się dzieje na zewnątrz, tylko o umieranie starego człowieka w nas! I jedyną drogą, żeby się nie stać obciążeniem dla innych, jest podjęcie walki duchowej. A wierzcie mi, nie ma się wcale na to ochoty, bo paraliżuje nas lęk. Znalazłam notatkę z tego okresu, która wydaje mi się ważna dlatego się nią podzielę: Ja mam Pokój! Jestem jak „w oku cyklonu”; widziałam to już kiedyś u innych. Rozglądam się, widzę i słyszę jak „mur wody huczy i wiruje z tym, co znałam dotychczas”, a ja jestem w ciszy i Pokoju! Tak, to właśnie jest droga zawierzenia, która jest walką o „oko cyklonu”. To stan, w którym nie ma smutku i beznadziei, bo ja po prostu wyrzekam się tego! Cudem jest, że moje rozcięte serce i psychika (dusza), koncentrują się na Świetle- Słowie- Jezusie, a nie na lęku i bólu. On jest wywyższony i rzeczywiście przyciąga tych , którzy kierują do Niego swoje myśli.
To realna walka duchowa, każdej nocy. Czuję, że się rozpadam, ale to NIE JA! Tylko „stary człowiek”. To przerażające doświadczenie, ale przeżywane przy Jezusie, w Świetle, staje się wydobywaniem z ciemności. Na koniec chciałam się podzielić z Wami jeszcze jednym świadectwem. We wczorajszy niedzielny poranek, gdy rozważałam Słowo Boże, Pan przemówił do mnie z wielką mocą ….. tym właśnie Słowem, o którym Wam opowiedziałam. I znowu za Jego sprawą doświadczyłam daru męstwa! Podzieliłam się z Wami czymś bardzo intymnym, czymś, co wolałabym zachować dla siebie, ale …. jak mówi św. Mateusz: „płonącego światła nie stawia się pod korcem”. Ono jest po to, aby świeciło wszystkim, którzy są w domu.
Chwała Panu!

Kasia

Świadectwo Kasi

JAK TOWARZYSZYŁAM MOJEJ MAMIE W ODCHODZENIU

Obym żył ukryty z Chrystusem w Bogu (Kol 3, 3)

Spotkała mnie wielka Łaska. W Pierwszą Sobotę miesiąca o 12.30, moja Mama odeszła do Pana, a ja miałam zaszczyt Jej w tym towarzyszyć. Na Jej piersiach leżał szkaplerz, a na nim delikatnie położyłam swoją lewą dłoń. W prawej trzymałam różaniec. Czułam jak przestaje oddychać, a potem, gdy już to oddychanie ustało, jeszcze poczułam ostatnie uderzenia Jej serca. Patronką mojej Mamy jest Matka Boża Szkaplerzna…. Dzięki Łasce byłam w stanie zauważyć i doświadczyć, co to znaczy oddać Chwałę Bogu w Kalwarii umierania. Chrystus żyjący w sercu Mamy pociągnął najpierw Mamę, a potem mnie i wszystkich, którzy Jej towarzyszyliśmy, za sobą, na Drogę wypełniania woli Ojca. Tą Drogą jest Sam Jezus, który przyszedł na świat po to, by spełniać wolę Ojca, a posłuszeństwo swojemu Ojcu Jezus okupił cierpieniem. To Jezus cierpiący w Mamy ciele doprowadził Ją do momentu, gdy mógł wypowiedzieć w Niej słowa: „Wykonało się” i oddać w Niej Jej ducha Ojcu: „Ojcze w Twoje ręce powierzam ducha mego”.
Sama z siebie nie byłabym w stanie doświadczyć, czym jest wypełnienie pragnienia naszego Pana, który odkupiwszy ludzkość nie chciał zostać od niej odłączonym. Ja widziałam w przemianie mojej Mamy, jakie owoce wydaje ta łączność, konieczna do naszego zbawienia i uświęcenia. Bez wszczepienia w naszego Zbawiciela Ona nie mogłaby otrzymać najmniejszej Łaski. Widziałam i doświadczyłam tego również we mnie samej. Chwała Panu! Dziękuje Ci Jezu, że zapragnąłeś, aby całe odkupienie nas wszystkich dokonało się w Tobie! A wszystko dzięki ścisłemu zjednoczeniu z Tobą. Panie, niechaj lgnę do Ciebie, albowiem
w Tobie jest moje życie (Pwt 30, 20)

Kochani Siostry i Bracia! Dzielę się z Wami, daję świadectwo, jak ukryta z Chrystusem w Bogu, odchodziła moja Mama. Zaświadczam przed Wami, ku pokrzepieniu Waszych serc, z jaką potęgą nasz Bóg działa. To On, zwykłą kobietę, popełniającą wiele błędów, jak każdy z nas, uzdolnił do przyjęcia łaski „niemożności” zrobienia czegokolwiek poza wolą Ojca. Chwała Panu. Jezus pociągnął Mamę i zarazem mnie na Drogę, na którą każdy wchodzi z oporem, jak Cyrenejczyk. Jednak dźwiganie Krzyża w towarzystwie Zbawiciela sprawia, że zmieniamy perspektywę, nawracamy się, oddając w ten sposób chwałę Bogu. Tak, moja Mama weszła na Drogę, na której nasz Pan objawił Siebie, jako wzór pokory przez „ogołocenie samego siebie” i „uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci – i to śmierci krzyżowej” (Flp2, 7a, 8 ). Zostałyśmy nacięte jak sykomora i Jezus stał się tym „Nacinaczem”… „Każdy odchodzi inaczej, bo każdy jest inny”. Takie słowa usłyszałam od mojego umierającego Teścia. Jak wielką mądrość one zawierają, przekonałam się po prawie 10 latach „przerwy” w mojej bezpośredniej obecności przy umierających. „Śmierć zawsze jest Kalwarią (…), śmierć zawsze jest wielka(…) dzięki Bogu jest proporcjonalna do sił każdego dziecka Bożego, do sił, które Bóg powiększa i dostosowuje do rodzaju śmierci, jaka została nam przeznaczona. Jest wielka także dlatego, że gdy zostanie święcie dopełniona, przybiera wielkość tego co święte. Każda święta śmierć jest chwałą oddaną Bogu” (Przygotowanie na spotkanie z Ojcem, fragmenty z pism M. Valtorty) W grudniu 2016r, gdy Mama przygotowywała się do Świąt Bożego Narodzenia, uległa wypadkowi. Zabrało Ją pogotowie do szpitala, a do swojego domu już nigdy nie wróciła…. Tuż przed Świętem Narodzin Zbawiciela Świata, w naszej rodzinie rozpoczął się bolesny proces narodzin nowego człowieka w mojej Mamie, rodzenia się pięknej Oblubienicy, która przystraja się w klejnoty na spotkanie. Mama pociągnęła nas na tą drogę za sobą, dzięki czemu mogliśmy zobaczyć ten cud Jej przemiany…. Pan nas „naciął” niespodziewanie. I tak, jak nacinanie sykomory, stymuluje jej dojrzewanie i wywołuje dziesięciokrotne powiększenie owocu w ciągu trzech dni, tak rozrastanie owocu życia mojej Mamy na pewno się wypełniło. Wyobrażam sobie z jaką radością, po przejściu, moja Mama niosła swój wielki i słodki owoc życia dla Abba. Moje „trzy dni” będą trwać do końca mojego życia. Obym nigdy nie sprzeniewierzyła się Łasce. Amen.

Tak, to po to „Boski Nacinacz” nacina ludzkie serca, żeby owoc dojrzał i stał się słodki. Z mojego naciętego serca od razu zaczęły „uchodzić” objawy odruchów psycho – fizycznych. Zupełnie nie miałam nad tym wszystkim władzy. Przeżywałam udrękę każdej nocy. Nie wiedziałam jak to wszystko objąć organizacyjnie (mieszkałyśmy 100 km od siebie). Dręczyły mnie wyrzuty sumienia w każdym rozwiązaniu zaistniałej sytuacji. Nie byłam w stanie „wyłączyć” mojego ludzkiego myślenia. Wspominam o tym ze względu na wszystkich tych, którzy teraz towarzyszą swoim umierającym, albo będą towarzyszyć. Bogu dzięki w pewnym momencie zrozumiałam na poziomie serca, że tak naprawdę w tej udręce, która nas dopada, nie chodzi o to, co się dzieje na zewnątrz, tylko o umieranie starego człowieka w nas! I jedyną drogą, żeby się nie stać obciążeniem dla innych, jest podjęcie walki duchowej. A wierzcie mi, nie ma się wcale na to ochoty, bo paraliżuje nas lęk. Lęk nie pochodzi od Boga, trzeba więc podjąć walkę , bo świat duchowy jest realny, a my walczymy o to, żeby to ,co się w nas dzieje, nie niszczyło nas tylko budowało. Bo to od nas, osób towarzyszących umierającemu, zależy, czy ta najważniejsza chwila w życiu chorego, stanie się dla Niego i pozostałych członków rodziny, uświęceniem, czy koszmarem.

Tak, to była duchowa walka, a Ja, która siedziałam w ciemności, ujrzałam światło wielkie (z Mt4, 16) i zapragnęłam z całych sił przylgnąć do Światła! Pomimo tego pragnienia, moje psychika i ciało nadal doświadczały obezwładniającego lęku, bo musiałam podejmować decyzje w sytuacji, której zaistnienia nawet bym nie wymyśliła. Popadłam w stan bezwładu i z tego wszystkiego zachorowałam. Zaświadczam, że jeśli w mocy Imienia Jezus podejmiemy walkę duchową na śmierć i życie to to, co nas miało zdruzgotać stanie się wypełnieniem słów naszego Pana, że „(…) o cokolwiek prosić będziecie w imię moje, to uczynię, aby Ojciec był otoczony chwałą w Synu. O cokolwiek prosić mnie będziecie w imię moje, Ja to spełnię. J14,13-14 Poprosiłam o Słowo na ten trudny czas.

Kochani Siostry i Bracia, Bóg mnie wysłuchał, posłał od razu Swojego Syna-Słowo, który przemówił do mnie słowami z Iz 62, 1-5, które wszystko mi wyjaśniało, co właśnie się dzieje. Ono od razu zmieniło moją ludzką perspektywę. Było to coś naprawdę wielkiego, bo sytuacja, która była dla mnie beznadziejna, stała się Nadzieją na moje nawrócenie! To był cud. Ale i tak nie było łatwo. Szczerze mówiąc, było mi po ludzku bardzo, bardzo ciężko. Jednak Słowo Boże, które stało się dla mnie darem, zaczęło pracować w mojej głębi. Niezależnie od tego, co się ze mną działo. Moje notatki z tego okresu: „Przez wzgląd
na Syjon nie umilknę, przez wzgląd na Jerozolimę nie spocznę, dopóki jej sprawiedliwość nie błyśnie jak zorza”. Tego staram się trzymać! Pan uczy mnie, że nawet pobożne życzenia, jeśli nie są zgodne z Jego wolą, nic nie są warte! Jezu, ratuj! Stary człowiek we mnie i moje wyobrażenia nie chcą umrzeć!!! A jednak, pociesza mnie myśl, że nie zachowuję się jak niewolnik, choć stary człowiek mnie niewoli. Nie jestem niewolnikiem, dopóki walczę w Imię Jezusa Chrystusa! Dziękuję Ci mój Jezu.

Kochani Siostry i Bracia, to była realna walka duchowa, każdej nocy. Czułam, że się rozpadam, ale to NIE JA! Tylko „stary człowiek”. To przerażające doświadczenie, ale przeżywane przy Jezusie, w Świetle, stało się dla mnie, wydobywaniem z ciemności. Doświadczyłam, jak wielką łaską jest posłuszeństwo, które wyraża się w większym zaufaniu do Słowa Objawionego niż do własnego intelektu. To nieustająca walka. Dzięki Słowu jakie otrzymałam zrozumiałam, że w cierpieniu Mamy nie chodziło tylko o Nią samą, ale również o nas, o Jej grzeszną rodzinę. W swoim cierpieniu cieszyłam się Światłem tego Słowa (moje notatki): czuję w moim sercu że nasz Pan – Słowo opisuje mi, co właśnie dzieje się z moją Mamą! On składa Mamie, wielką obietnicę: „Będziesz prześliczną koroną w rękach Pana, królewskim diademem w dłoni twego Boga”. Już nikt Cię nie nazwie „Porzucona” a rzeczywistości, w której przebywasz „Spustoszona”. Tak, On pragnie, by wszyscy, którzy przeszli już przez Bramę Życia usłyszeli, jak Ją nazywa „Moje w niej Upodobanie”! I dlatego, że Mama spodobała się Panu, Jej „kraina” otrzyma Męża, a Bóg, do Którego z taką wytrwałością się garnęła walcząc z ciałem i już niesprawnym umysłem, rozraduje się Nią . Amen. Iz 62 1-5 Tak więc od tego momentu towarzyszyła mi świadomość, że Ona walczy o swoja „krainę”, abyśmy się stali jak mówi Psalm 89 „Błogosławiony(nym) lud(em), który umie się cieszyć i chodzi, Panie, w blasku Twej obecności”. Pozwoliłam się zabrać na Drogę Krzyżową Mamy, żeby adorować cierpiącego Chrystusa w Jej ciele i poddać się nawróceniu Chrystus cierpiący w ciele mojej Mamy przeprowadził Ją przez wszystkie pułapki złego. Zdarzyło się kiedyś, że ledwo mówiąca Mama pewnej nocy krzyknęła przeraźliwie: widzę postać z rogami! Od razu poprosiłam dwóch kapłanów o modlitwę. Dzięki Bogu to się już więcej nie powtórzyło. Gdy Mama jeszcze mogła siedzieć i trochę mówić, choć już była bardzo słaba, poprosiła mnie, żebym opowiedziała Jej jeszcze raz o Chrystusie, który wybacza grzechy. Powtarzała potem: tak, ja wierzę w to, że Jezus mi wszystko wybaczył o było takie piękne, to jej głośne zapewnienie, że ufa Jezusowi i Jego Miłosierdziu. Innym razem próbowała wypowiedzieć, po lekturze o wstawiennikach, jaką Jej czytałam, że chce modlić się za wszystkich tych, którzy nie wiedzą jeszcze o tym, że potrzebują modlitwy. Pewnego popołudnia, gdy modliłyśmy się razem modlitwą Różańcową, jeszcze z dwoma innymi starszymi Paniami, Mama siedziała w fotelu z zamkniętymi oczami. Była zdolna tylko ruszać bezgłośnie ustami, kurczowo trzymała różaniec w swojej ręce. W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że wszystkie wpatrujemy się w Nią. Miałam wrażenie, że widzę Chrystusa, Który błyszczy na świat z Jej serca.

Kochani, to było niezwykle silne odczucie do tego stopnia, że nawet teraz, gdy piszę te słowa, łzy same leją mi się z oczu. Jaka to wielka Tajemnica. Tak więc podążałam za Mamą Drogą Jej Boleści i coraz jaśniej widziałam, jak Chrystus POTRZEBOWAŁ „ nośnika”, którym stało się Jej ciało, aby oddziaływać na innych i Ją samą budować. Wszędzie tam, gdzie się pojawiałyśmy, zarówno inni chorzy jak i lekarze, pielęgniarki, wszyscy mogli doświadczyć Miłości i czułości, jaką dawaliśmy Mamie. Mogli zostać obdarowani modlitwą, jeśli tylko tego chcieli. Kiedyś, gdy siedziałam w korytarzu szpitala obok łóżka Mamy, spotkało mnie coś pięknego (notatki): Gdy tak siedziałam sama obok Mamy w Obecności Jezusa cierpiącego w Jej ciele modliłam się, prosząc Matkę o wstawiennictwo do Syna .Prosiłam Ich o kapłańskie błogosławieństwo dla Mamy na tym ostatnim odcinku drogi do Domu. I nagle ktoś stanął za mną, a gdy się odwróciłam zobaczyłam…. Kapłana z Panem Jezusem!? Wykrzyknęłam ucieszona: O, jak dobrze, ze Ksiądz przyszedł, Mama otrzymała już Namaszczenie Chorych, ale proszę jeszcze o kapłańskie błogosławieństwo. I Jezus, przez tego Kapłana, wypełnił prośbę Maryi za Mamę! Pobłogosławił Ją osobiście, a potem, już od siebie, zrobił krzyż na czole Mamy! T stało się tak nagle, że nie zdążyłam jeszcze skończyć modlitwy!? Dosłownie w kilka minut później pojawiły się dwie Siostry zakonne, które przyszły do swojej chorej. Je też Poprosiłam o błogosławieństwo dla Mamy i One nakreśliły krzyż na czole Mamy. Jestem pewna, że to Sama Maryja uczyniła ten znak Ich rękami! Czuję się równocześnie zawstydzona i wzruszona. Z otwartą buzią ze zdumienia patrzę na te wszystkie cuda i serce moje wielbi Boga. Jezu, mój kochany, Żywy Boże, bardzo Cię przepraszam za to, że jestem zdumiona tym, czego doświadczam. Nigdy nie chciałabym Ci sprawiać przykrości. Jezu przymnóż mi wiary! To wszystko było takie ciche, subtelne i naturalne. Jak Sam Jezus. Pamiętam, kiedyś pewna starsza Pani powiedziała: jak to dobrze, że tak przychodzicie, kochacie i przytulacie Mamę, popatrzyłam w Jej oczy i wtedy powiedziałam: ja i Panią przytulę, i ucałuję. Biedna staruszka, aż drżała ze wzruszenia, tak bardzo pragnęła tego przytulenia….W ten sposób Jezus mnie oczyszczał, coraz bardziej odrywał moje myśli ode mnie samej. Uzdalniał mnie, bym z jeszcze większym oddaniem i uwagą mogła uczestniczyć w Kalwarii odchodzenia Mamy. Widziałam na tej drodze boleści takie rzeczy, których nie jest się w stanie przeżyć w Pokoju serca, bez wszczepienia w Jezusa. Zupełnie jakbym oglądała sceny z „Pasji” Mela Gibsona. Widziałam bezduszność i bezmyślne okrucieństwo tych, którzy powinni dawać pomoc! Ale równocześnie spotykało nas tyle dobra, że aż dech zapierało. Tak, Jezus nie zabiera cierpienia, przez które Sam przeszedł, bo to nie o to chodzi, ale swoją Miłością pomaga biednemu grzesznikowi przez to przejść. On w Swoim Miłosierdziu wlewa światło w miejsce bólu, zmęczenia i oszołomienia. On posyła ludzi, żeby wspierać i kochać nas przez Nich. Chwała Panu. Doświadczyłam wiele dobra ze strony moich dzieci, Męża, Kochanej Teściowej. Doświadczyłam go ze strony rodziny, która bezustannie modliła się za nas. Doświadczyłam wielkiej życzliwości i delikatności ze strony niektórych lekarzy i pielęgniarek. Moi kochani Przyjaciele ze Wspólnoty wspierali mnie, a Ewa J., która akurat była w Medjugorie, wstawiała się za nami do Matki Bożej. To było dla mnie bardzo ważne, bo mam głęboką świadomość, że wsparcie od naszej Matki, Która jest Żywym Tabernakulum, to opieranie się na Bogu.

Zakończenie

Moja Mama była jak Mąż Boleści. Każdy kto Ją zobaczył, modlił się, aby Dobry Bóg uwolnił Ją już z ciała. Umierała w takich warunkach zewnętrznych, które były zaprzeczeniem wszystkiego, o czym marzyła. Jedyne, co się spełniło to moja obecność przy Niej, gdy skonała. To wielka łaska  I na tej swojej Drodze Krzyżowej Ona umierała dwa razy! Jestem pewna, że za każdym razem Jezus pytał Ją, czy jeszcze chce zawrócić , żeby wszystko wycierpieć do końca. Powstawała coraz
słabsza. Wlokła się ze swoim krzyżem w Chrystusie, a potem się już czołgała. Zupełnie jak nasz Pan który powstawał z upadków, choć wszyscy myśleli, że już nie wstanie. Miałam świadomość, że Ona już teraz walczy o „swoją krainę”, żebym ja się nawróciła i cały Jej dom! Z moich notatek: Tak, Jezus kroczy w ciele mojej Mamy Drogą Krzyżową na szczyt. Upada i wszyscy myślimy, że już nie wstanie, ale nie. Ona dźwiga się i wlecze z Krzyżem. Znowu upada, ale to jeszcze nie koniec. Teraz Chrystus w ciele Mamy czołga się już. Nie przestaje. Modlę się słowami Ps 84; 6 Szczęśliwi, których moc jest w Tobie, którzy zachowują ufność w swym sercu. ( Mama i my, którzy ufamy i adorujemy Jezusa w Jej ciele) 7 Przechodząc doliną Baka, przemieniają ją w źródło, a wczesny deszcz błogosławieństwem ją
okryje. 8 Z mocy w moc wzrastać będą: Boga „nad bogami”; ujrzą na Syjonie (ja jestem tą ciemna doliną, my wszyscy)
Wierzę, że wszyscy, którzy modlili się za moją Mamę, kroczyli razem ze mną, za Nią, z modlitwą na ustach. Wszyscy razem uczestniczyliśmy w niewiarygodnie wzniosłym wydarzeniu…. pięknym Misterium. Kroczyliśmy Drogą, Którą jest sam Jezus, który narodził się po to, by pełnić wolę Ojca. A zgoda na pójście TĄ Drogą, przynosi błogosławieństwo. Jesteście więc Wy wszyscy, również Ci, którzy czytają sercem to moje dzielenie, pobłogosławieni!
Chwała Panu.

Ale to jeszcze nie koniec

Gdy szłyśmy z Siostrą w kondukcie żałobnym powiedziałyśmy do siebie, że cieszymy się, że Mama miała kwiaty takie, jak lubiła, herbaciane róże. W tym momencie karawan zahaczył o drzewo i przeciągnął właśnie po tych kwiatach. Wtedy powiedziałam do Siostry: zobacz, tego
Mama się też wyrzekła. Ale to jeszcze nie koniec. Czekało nas coś, czego jeszcze nikt z naszej rodziny nie widział. Trumny nie można było włożyć do grobu, bo zahaczała o jakiś występ. Ziemia była zmrożona na kamień. Staliśmy więc na cmentarnej górze (!?) w mrozie i na wietrze. Trzęśliśmy się z zimna, podtrzymując się wzajemnie, bo było bardzo ślisko. Odmawialiśmy Koronkę do Bożego Miłosierdzia, a dwóch grabarzy rąbało kilofem, na zmianę, w grobie. Pracownicy Zakładu Pogrzebowego przebierali nogami, bo przecież następne pogrzeby czekają. W pewnym momencie odeszliśmy, bo baliśmy się, że z nerwów Ci Panowie spowodują wypadek. Ktoś powiedział mi wtedy, że moja Mama i w tym dała nam wielkie świadectwo, wyrzeczenia z normalnego, godnego włożenia trumny do grobu, a ja pomyślałam, że Jezus na koniec jakichkolwiek czynności związanych z Jej ciałem zapytał: I jak „ (…) prześliczn(a) koron(o) w
rękach Pana, królewski(…) diadem(ie) w dłoni twego Boga” Iz 62 3, wyrzekasz się i tego? A Ona odpowiedziała z radością: Tak! Mama pozwoliła odciąć się od wszystkich naszych wyobrażeń tego, co piękne po ludzku, a pewien Kapłan powiedział do mnie : „… widzę, że Pan Bóg daje przy Mamie znaki do końca, a nawet dalej”.

Chwała Panu!

Świadectwo Maryni

Praca razem z Duchem Świętym.

Jestem nauczycielką. Ostatnio dostałam propozycję indywidualnej pracy z uczennicą kl. III w jednej ze szkół podstawowych. Dziewczynce tej po całej serii specjalistycznych badań psychologiczno-pedagogicznych przydzielono 10 godzin tygodniowo indywidualnej pracy z nauczycielem z uwagi na deficyty rozwojowe, zwłaszcza w sferze przyswajania wiedzy i umiejętności z edukacji matematycznej. Po rozeznaniu woli Pana przyjęłam tę propozycję. Oddałam Panu moją bezsilność w kwestii pomocy tej uczennicy. Skoro do tej pory nikt skutecznie jej nie pomógł, to przecież ja sama też nie dam rady. Zdałam się całkowicie na Ducha Świętego. Powiedziałam Mu, że skoro posyła mnie do tej dziewczynki, to ja Mu bardzo dziękuję, że chce się mną posłużyć i proszę, by działał przeze mnie. Na motto mojej posługi przyszły mi słowa Rz 5,5  „A nadzieja zawieść nie może, bo Miłość Boża rozlana jest w nas przez Ducha Świętego, który został nam dany”.

Cały czas towarzyszyło mi bardzo wyraźne przekonanie, że Pan posyła mnie do tej dziewczynki, bym przekazywała jej Jego Miłość. Dowiedziałam się od wychowawczyni, że ona jest bardzo nieśmiała, pozbawiona zupełnie wiary w siebie, wyalienowana, płaczliwa. Na pierwszym spotkaniu w obecności nauczycielki z klasy uczennica przywitała mnie tuląc się do mnie jak do kogoś bliskiego, jak do osoby, którą zna od dawna, do której ma zaufanie. Od pierwszej wspólnej lekcji, codziennie przed rozpoczęciem naszych zajęć modlimy się głośno, zapraszając do nas Ducha Świętego. Pan zadbał nawet o szczegóły potrzebne mi do tej pracy, podsuwając mi w rękę odpowiednie środki dydaktyczne i pomysły na właściwe metody pracy, również takie, których do tej pory jako nauczycielka nie stosowałam. Uczennica pracuje bardzo chętnie. Wiele radości przynosi jej fakt, że rozumie co i jak ma wykonywać, doprowadzając zadania do końca i uzyskując dobre wyniki. Po siedmiu dniach wspólnej pracy wychowawczyni pokazała mi jej sprawdzian, który pisała z całą klasą, rozwiązując te same zadania co wszystkie dzieci. Komentarz Pani brzmiał: „Nie wiem co się stało, ale po raz pierwszy napisała sprawdzian na piątkę. Nie zrobiła ani jednego błędu.” Dodam , że były to zadania z poziomu, do którego ja jeszcze z nią nie doszłam, gdyż musiałam zacząć pracę od fundamentalnych podstaw. Przy spotkaniu się z jej mamą dowiedziałam się, że nastąpiła diametralna zmiana w zachowaniu córki, jej stosunku do nauki. Po raz pierwszy chętnie siada do odrabiania zadań domowych i nie potrzebuje przy tym niczyjej pomocy.

Jaki z tego wniosek? Dla Boga nie ma nic niemożliwego! Wystarczy być pokornym i posłusznym narzędziem w Jego ręku, dać Mu do dyspozycji swoją słabość i ufność, siejąc ziarenka, którymi dysponujemy, a On już daje wzrost i owocowanie. Chwała Panu!
Marynia

Świadectwo Marioli

Codziennie karmię się Słowem Bożym.

Mam na imię Mariola. Pochodzę z rodziny katolickiej, w której nie było Pisma Świętego. Zdarzyła się kiedyś okazja nabycia brakującej umiejętności czytania Pisma Świętego. Opiekun naszej Wspólnoty Krzew Winny Ojciec Aleksander (biblista) zaproponował nam Roczny Plan Czytania Biblii. Z entuzjazmem podjęłam to wyzwanie. Jednak po jakimś czasie zniechęciłam się zaległościami. Wtedy usłyszałam od Ojca „Kto się pogubił w czytaniu – niech zostawi zaległości i czyta na bieżąco”. Ale ulga i radość! Druga szansa. Kiedyś zdarzyła się sytuacja, że w tym samym terminie miałam uroczystość pierwszej rocznicy ślubu syna i synowej oraz pogrzeb cioci. Nie wiedziałam co wybrać, rozważałam to, ale bezowocnie. Jakie było moje zdziwienie i radość gdy w przeddzień uroczystości w czytanym przeze mnie fragmencie Biblii znalazłam odpowiedź na mój dylemat: „Zostawcie umarłym grzebanie ich umarłych” (Łk 9, 60). Wielkie wzruszenie miłością Boga!
Od tego momentu czytam Słowo Boże jako list mojego Ojca Niebieskiego do mnie, ukochanej córeczki, o którą zawsze się troszczy. Codziennie karmię się Słowem Bożym, które mnie prowadzi. Jest mi dużo łatwiej i radośniej żyć.
Mariola

Świadectwo Bożenki P.

Bóg mnie uzdrowił.

Od dziecka chorowałam, pierwsze lata życia spędziłam w szpitalu (anemia, żółtaczka). Później też ciągle miałam złe wyniki badań, brak żelaza. Chodziłam do różnych specjalistów : do neurologa, hematologa, laryngologa, przechodziłam rehabilitację kręgosłupa. Zanim wstąpiłam do Wspólnoty Krzew Winny moja wiara się wahała. Pamiętam moment kiedy uświadomiłam sobie, że nie jest dobrze. Zaczęłam błagać Boga o pomoc. Teraz wierzę mocno, że to Duch Święty zaprowadził mnie do kościoła Kapucynów. Prosiłam tam Boga, żeby mnie uzdrowił i On to uczynił – stopniowo. To był proces.
Pięć lat temu ciągle miałam zapalenie gardła. Tuż przed naszymi rekolekcjami wakacyjnymi lekarz zalecił mi usunięcie migdałków. Na rekolekcjach zachorowałam, straciłam głos, a przecież śpiewam w scholii. Nasz kapłan, brat Krzysztof pomodlił się nade mną o uzdrowienie, żebym mogła śpiewać mocno na chwałę Bożą. I tak się stało. Na następny dzień odzyskałam głos i do tej pory śpiewam Panu. Myślę, że Bóg to zdziałał przez moją wiarę i wiarę Kapłana. Wszystko jest ważne: ten, który się modli nad chorym ma mieć wiarę, ale także ten, który prosi o modlitwę również. Po powrocie z rekolekcji poszłam na wizytę do lekarza. Pani doktor stwierdziła, że mam czyste gardło. Wtedy oznajmiłam, że zostałam uzdrowiona przez modlitwę. Pani doktor wpadła w furię. Ale chcę powiedzieć, że nastąpiło też Jej uzdrowienie wewnętrzne (nawrócenie), bo po jakimś czasie weszłam na adorację do kościoła sióstr Sercanek i zobaczyłam tam tę Panią siedzącą z Pismem Świętym.

Chwała Panu!.
Teraz jestem radośniejszą osobą, zaufałam Panu. On jest moją Siłą i Mocą na dalszej drodze.
Dzięki i chwała Bogu za to wszystko co mnie spotyka.

Bożena

Świadectwo Joasi J.
Moje osobiste spotkanie z Duchem Świętym

Są spotkania, które na zawsze pozostają w żywej pamięci, wyryte zostają w sercu, odmieniają dalsze nasze życie. O takim spotkaniu chcę Wam opowiedzieć.
Wspomnienie tego niezwykłego wydarzenia, które miało miejsce 3 – 4 lata temu powróciło do mnie w tych dniach naszych spotkań z Duchem Świętym jakby miało miejsce wczoraj. Zdarzyło się ono na początku rekolekcji z O. Antonello. W przeddzień, wieczorem O.Antonello odprawił Mszę św. dla niewielkiej liczby osób. Przyjęłam jak zwykle Komunię św. Zupełnie nie przeczuwałam, co miało się wydarzyć. Otóż po zakończonej Eucharystii kapłan stanął u stóp Ołtarza, a my procesyjnie podchodziliśmy po błogosławieństwo z nałożeniem rąk. Gdy przyszła moja kolej podeszłam bez szczególnych emocji i nagle w nieoczekiwany sposób znalazłam się na podłodze doznając spoczynku w Duchu Św. Leżałam kilka minut w całkowitym spokoju, jak gdyby nie mając jeszcze świadomości co się wydarzyło. Podniosłam się bez trudu i wtedy dotarła do mnie nadzwyczajność sytuacji: w pierwszym rzędzie sprawność fizyczna ( mam chore kolana i inne ograniczenia ruchowe), nie klękam na podłodze, a już w ogóle bez pomocy nie byłabym w stanie położyć się na podłodze. W tym momencie, jak wspomniałam, wstałam bez trudu, uklęknęłam na modlitwie uświadamiając sobie, że znajduję się w jakiejś innej, nowej rzeczywistości; Oto Bóg w swoim Duchu dotknął mnie osobiście, był i jest blisko, obok, pochylił się nade mną, jest ze mną, odczuwam Jego obecność i ogarnia mnie niebiański pokój, radość, miłość. Z coraz większą mocą ta oczywistość do mnie docierała.

Wspomnieć muszę, że od szeregu lat poprzedzających zdarzenie, o którym opowiadam,uczestniczyłam – bywało, że kilka razy w miesiącu – w charyzmatycznych Mszach św. połączonych z modlitwą o uzdrowienie. Na koniec zawsze było kapłańskie błogosławieństwo indywidualne i często zdarzały się spoczynki w Duchu Świętym. Ja nigdy nie chciałam tego doświadczyć. Nie do końca wierzyłam w nadzwyczajność wydarzenia. Bałam się ,że upadając poranię się. Podchodząc do błogosławieństwa każdorazowo mówiłam w duchu: „żeby tylko mnie to nie spotkało” i nie spotkało nigdy, bo Bóg nie działa wbrew naszej woli. Tym razem Duch Św. zdecydował inaczej – ten jeden jedyny raz i wiem dlaczego. Po czasie jasne dla mnie stało się, że otrzymałam znak, abym więcej nie wątpiła. Ten znak upewniał mnie o mocy, obecności i bliskości Boga. Duch Św. dawca miłości ogarnął mnie tą obecnością, namacalnie dotknął mnie. Owego wieczora, a właściwie już nocy musiałam pokonać sporą odległość z kaplicy do domku, w którym mieszkałam. Dołączyłam do młodego człowieka, również uczestnika tej Mszy Św., który szedł w tamtym kierunku. Znałam go tylko z widzenia, a teraz stał się słuchaczem moich przeżyć. Ogarnięta niezwykłym doświadczeniem bliskości Boga, całą drogę opowiadałam mu jak jasna i oczywista stała się dla mnie prawda, że Bóg przyszedł, aby rozwiać moje wszelkie wątpliwości, że jest tuż, patrzy, dotyka, czuwa. Ten człowiek był pierwszym słuchaczem mojego świadectwa. Odczuwałam wszechogarniającą miłość do Boga, do tego człowieka, do całego świata. Wiedziałam z Pisma Świętego jakie są owoce Ducha Świętego: pokój, radość, miłość, szczęście, dobro – to wszystko stało się moim udziałem w nieziemskiej obfitości. Tak dotarłam do pokoju, w którym już była moja współlokatorka – siostra z naszej Wspólnoty. Wylałam na nią swą miłość i radość, a nade wszystko przemożną potrzebę oddania chwały Panu. Razem zaczęłyśmy wielbić Boga słowem, śpiewem z uniesionymi rękami –słowa płynęły z naszych ust – to było nie do opanowania. Królestwo Boże byłow nas – Bóg przyszedł aby Je nam objawić. Tak działał z wielką mocą Duch Święty.

Dla mnie to doświadczenie było i jest znakiem miłości Boga, że zainteresował się właśnie mną. Przekonał mnie o tym, że Go obchodzę, że zależy Mu abym wierzyła bez żadnych wątpliwości, że jest blisko, obok, dotyka, umacnia, przemienia. O tym zaświadczam, aby oddać Mu chwałę, cześć i uwielbienie!
Chwała Panu!
Joanna

Świadectwo Marii G.
Świadectwo cudu rozmnożenia pokarmu

Przed wielu laty będąc na rekolekcjach wakacyjnych w Białce Tatrzańskiej zostałam poproszona o poprowadzenie grupki jako Animatorka. Byłam wtedy bardzo niedoświadczoną Animatorką, gdyż po raz pierwszy w życiu pełniłam tą funkcję. Moja grupka składała się z młodych osób należących do Służby Maltańskiej a jej uczestnicy mieli wielkie serca. W dniu wycieczki ( w piątek) pełniliśmy dyżur w kuchni polegający na wydawaniu przygotowanych posiłków obiadowych na talerze i zanoszenie ich do jadalni.
Wycieczkowicze wrócili bardzo głodni na obiad dlatego każdy prosił o dużą porcję drugiego dania tj. ryżu z koktajlem. Moi młodzi grupowicze, tak bardzo wzięli sobie do serca tą prośbę, że szybko znikał ryż z gara, koktajl ze szklanego naczynia i zaczęło widać prawie dno gara. Gdy poszłam do jadalni zapytać ile osób jeszcze nie dostało drugiego dania, zobaczyłam las rąk i w pierwszym momencie wpadłam w panikę. Płakać mi się chciało, że właśnie mnie to musiało się przydarzyć i grupce za którą jestem odpowiedzialna. Postanowiliśmy, że odstępujemy nasze porcje dla innych skoro zawiniliśmy. Natychmiast powiadomiłam o tym fakcie moją przełożoną tj. osobę z grona organizatorów. Pierwszą decyzją jaką podjęła było natychmiast dogotowywać ryż i dorabiać koktajl. Wiedząc ile to będzie trwało a ludzie jedni już jedzą a drudzy głodni czekają, poszłam zdesperowana na ubocze i ze łzami w oczach mówiłam głośno do Boga, cytuję : „Panie potrafiłeś kiedyś rozmnożyć chleb i ryby, teraz ja błagam Cię pomóż nam „. W tym momencie podeszła do mnie moja przełożona, dotknęła mojego ramienia i powiedziała „ spokojnie” wszyscy już mają nałożony ryż i koktajl na talerze i jedzą. Zrobiłam wielkie oczy i poszłam zaglądnąć do gara, a tu widzę ryż i w naczyniu koktajl. Nasz ryż zaczął się rozmnażać do tego stopnia, że wszyscy jedliśmy go, podawali repetę proszącym o dokładkę oraz pili do woli koktajl. Nigdy nie zapomnę jak nam Bóg pobłogosławił obficie to jedzenie i wielbię Go że wybawił nas od kłopotu a mnie od wstydu.

Bogu niech będą dzięki !!!!
Maria Gielas

Świadectwo Bożenki G.
M O J A P R Z E M I A N A

 

„OTO STOJĘ U DRZWI I KOŁACZĘ…”
(Apokalipsa 3,20)
Pochodzę z rodziny katolickiej. Od dziecka byłam bardzo wierząca, nigdy nie miałam problemów z wiarą. Moją ulubioną modlitwą, od kiedy tylko zaczęłam mówić, była modlitwa „OJCZE NASZ”.
W okresie studiów w Krakowie zaczęłam szukać czegoś więcej, niż tylko wiary tradycyjnej, polegającej na odmawianiu tych samych modlitw i uczęszczaniu na Mszę Świętą. Przez pewien czas chodziłam na studenckie Msze Święte do Kościoła NMP z Lourdes oraz na wykłady do Duszpasterstwa Akademickiego „Na Miasteczku”. Zaczęłam też chodzić na studenckie Msze św. do Dominikanów. Pewnego razu po Mszy Świętej weszłam na krużganki, otaczające Kościół, aby podziwiać obrazy i płaskorzeźby znajdujące się na ścianach. Zobaczyłam młodych ludzi radośnie witających się, rzucających się sobie na szyję. Zaciekawiło mnie, co to są za osoby. Ja też tak chciałabym się zachowywać, ale nie potrafiłam. Coś mnie przynaglało, aby przychodzić tam częściej. Niespodziewanie spotkałam wśród nich znajomego, który zaprosił mnie na spotkania modlitewne Odnowy w Duchu Świętym u Dominikanów. Była to grupa w większości studencka, spotykająca się co tydzień w Kapitularzu.

Zaczęłam przychodzić na spotkania modlitewne. Obserwowałam ludzi: co robią, jak się modlą, jak z entuzjazmem uwielbiają Pana Boga. Sama nie byłam w stanie otworzyć ust, ani podnieść do góry rąk. Nie odważyłam się też, aby podejść do kogoś i porozmawiać. Czułam się jak paralityk, który sam nie może nic zrobić. Byłam wtedy nieśmiała, zamknięta w sobie, smutna, zakompleksiona, wycofana, oczekująca raczej na to, aby ktoś się mną zainteresował. Nie potrafiłam uczynić kroku do przodu. Stałam w miejscu i czekałam, nie wiem na co. Nie kochałam siebie samej i nie kochałam innych. Miałam problem z akceptacją siebie i własnego życia takim jakim jest. Na jednym ze spotkań modlitewnych, prowadzący spotkanie odczytał fragment z Pisma Świętego: „Oto stoję u drzwi i kołaczę. Jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze mną” (Apokalipsa 3,20). Powiedział: ”Jeśli ktoś czuje, że to teraz Pan Jezus go zaprasza, puka do drzwi jego serca, to niech podejdzie pod krzyż stojący na przodzie kapitularza, aby uczynić Jezusa Panem swojego życia”. Nie bardzo to rozumiałam, bo Jezus zawsze był moim Przyjacielem, więc jak mam Go jeszcze zapraszać? Siedziałam z tyłu sali. Mocno nasłuchiwałam z zamkniętymi oczami. Poczułam, że to Pan Jezus stoi teraz przede mną i puka do drzwi mojego serca, abym Mu otworzyła. Miałam silne pragnienie podejścia pod krzyż. Wstałam i podeszłam do przodu. Za mną szło wiele osób. Uklęknęliśmy pod krzyżem, a cała Wspólnota modliła się za nas. Była to modlitwa przyjęcia Pana Jezusa do swojego serca. Towarzyszyło tej modlitwie moje ogromne wzruszenie. Łzy płynęły mi z oczu, nie mogłam ich powstrzymać. Zanim wstałam, pomodliłam się jeszcze: „Panie Jezu, jeśli chcesz, abym tu została, to zrób coś, bo ja zupełnie nie wiem co mam dalej robić”. Gdy tylko wstałam, podszedł do mnie znajomy, który zaprosił mnie wcześniej na te spotkania i zaprowadził do osoby, która była animatorką. Z ogromną radością objęła mnie i zaprosiła do swojej małej grupki. Zaczęły się spotkania indywidualne z nią oraz wspólne z 8- osobową grupką.

Moje życie uległo wielkiej przemianie. Otwierałam się na innych ludzi, na Wspólnotę. Stałam się radosna i spontaniczna. W swoim sercu poczułam MIŁOŚĆ. Uwierzyłam, że Jezus mnie kocha, a ja Jego. Pokochałam ludzi i siebie samą. Cały świat wydawał mi się jaśniejszy, piękniejszy. Pan Jezus zaczął mnie uzdrawiać z moich zranień i kompleksów. Zaakceptowałam siebie samą taką jaką jestem. Moje życie przepełnione było wspaniałymi przeżyciami. Nawiązałam wiele bardzo wartościowych relacji. Niektóre z nich przetrwały do dziś. Zaczęłam więcej czytać Słowo Boże, które „świeciło”, mówiło do mnie osobiście i prowadziło mnie. Brałam udział w wielu rekolekcjach. Zaangażowałam się w życie Wspólnoty. Moja formacja duchowa nabrała ogromnego tempa. Miałam wrażenie, że chłonę życie w Duchu Świętym jak gąbka wodę. Chciałam nawracać wszystkich ludzi. Zapraszałam moich znajomych na spotkania modlitewne. Organizowałam w swoim pokoju, w akademiku spotkania towarzyskie połączone z rozmowami o Panu Bogu i śpiewaniem pieśni religijnych. Pragnęłam, aby wszyscy mogli przeżywać tą ogromną radość i miłość, którą mnie Pan Bóg obdarzył. aby odczuli jak Pan Bóg ich bardzo kocha, jak cenni są w Jego oczach. On kocha wielką, bezwarunkową miłością wszystkich ludzi – bez wyjątku. Puka do wielu drzwi i czeka na odpowiedź. Daje przy tym wolność i nikogo do niczego nie zmusza. Każdy może osobiście otworzyć Mu drzwi swojego serca i przyjąć Jego Miłość.

Wkrótce okazało się, że jednak nie wszyscy zapraszani przeze mnie, chcą przychodzić na spotkania modlitewne i nie wszyscy czują i pragną tego samo co ja. Nie wszyscy są gotowi otworzyć swoje serce Jezusowi i przyjąć Jego Miłość. Z całego akademika, tyko ja wtedy chodziłam na spotkania modlitewne. Poczułam, że jest to pewien rodzaj wybrania. Pan Bóg mnie wybrał spośród wielu. Okazał mi swoją wielką Miłość i Łaskę, na którą niczym nie zasłużyłam. Po kilku miesiącach od zaproszenia Jezusa do swojego serca otrzymałam dar modlitwy językami- w święto Zesłania Ducha Świętego. To była przeogromna radość. Zrozumiałam, że w ten sposób Duch Święty sam się modli we mnie. Po pewnym czasie przeżyłam Seminarium Odnowy w Duchu Świętym. Zgłębiałam tajemnicę Trójcy Świętej. Pozwoliłam się prowadzić Duchowi Świętemu, słuchając Jego natchnień i Słowa Bożego. Szukałam obecności Boga w każdej chwili mojego życia. Po chwilach radosnych i pięknych przyszły też trudne i smutne. Doświadczyłam ogołocenia i czasu pustyni. Miałam wrażenie, że to co otrzymałam, było mi odbierane. Wiele też nadal otrzymywałam. Wzrastałam duchowo i służyłam Panu Bogu i ludziom w tej Wspólnocie przez wiele lat.

Od około 12-tu lat jestem we Wspólnocie Krzew Winny, która jest dla mnie wielkim darem i wsparciem. Mogę w niej nadal wzrastać, umacniać swoją wiarę i dojrzewać duchowo oraz służyć tym, czym Pan Bóg mnie obdarzył. Modlę się wstawienniczo za innych, a oni modlą się za mnie, gdy tego potrzebuję. Relacje między nami we Wspólnocie w Duchu Świętym są głębsze i trwalsze. Umacniamy się nawzajem przez wspólne i osobiste rozważanie Słowa Bożego, dzielenie Jego działaniem w naszym życiu. Rozmawiamy ze sobą o tym co nas boli i co nas cieszy. Uczymy się przebaczać sobie nawzajem. Duch Święty nas jednoczy w naszej różnorodności i oświeca naszą drogę.

Mimo różnych trudności wierzę mocno, że Pan Jezus jest zawsze ze mną, niezależnie od tego co przeżywam. Tylko Jemu mogę zaufać, powierzyć każdą sprawę. Jest moim najlepszym Przyjacielem. Troszczy się o mnie nawet w najdrobniejszych szczegółach. Wielokrotnie daje mi znaki swojej obecności w cudach, które czyni we mnie, we Wspólnocie i innych. Obdarza mnie wieloma łaskami. On cały czas jest ze mną i wieczerza, a ja z Nim.

Chwała Panu!
Bożena

Świadectwa Kingi
BOŻE SZLIFOWANIE

Moim problemem była nieśmiałość. Byłam osobą wycofaną, o niskim poczuciu własnej wartości. Onieśmielenie, lęk przed nowymi sytuacjami, ludźmi utrudniały mi życie. Dlatego zawsze modliłam się o odwagę, męstwo, ufność. I Pan wysłuchał mojej modlitwy! Co prawda nie tak jak sobie to wyobrażałam.
Nie sprawił, że w mgnieniu oka stałam się osobą pozbawioną mojej słabości. Był i nadal jest to długotrwały proces. Pan stopniowo wyprowadzał mnie z mojego zamknięcia. Stawiał przede mną zadania, które były – tak to z perspektywy czasu widzę – praktycznymi ćwiczeniami wychodzenia z nieśmiałości, zadania, które
mnie hartowały i wzmacniały wewnętrznie. Pan zna moje możliwości, dlatego to Boże szlifowanie dokonywało się w bezpiecznej przestrzeni mojej Wspólnoty.

Tak, wierzę, że to Pan zapraszał mnie do kolejnych zadań: bycia animatorką, prowadzenia spotkań modlitewnych, głoszenia konferencji, bycia odpowiedzialną Wspólnoty. Zapraszał, choć wiedział ile we mnie lęku przed nowymi wyzwaniami! Oczywiście, Bóg szanuje moją wolność – pytał: „Jeśli chcesz…”
Była to Boża terapia dostosowana do moich możliwości. Boży sposób na mnie. Bóg leczył moje lęki, nieśmiałość, ale przede wszystkim upominał się o moją bliską relację z Nim! Niejednokrotnie dotkliwie doświadczałam jak powierzone mi wspólnotowe posługi bardzo mnie przerastają, jak sobie z nimi nie radzę…, ale te sytuacje były właśnie szczególnym Bożym zaproszeniem do bliskości z Nim, do szukania u Niego pomocy, siły, światła, mocy… To była szkoła ufności, szkoła zwierzenia Bogu. Wtedy też stało się dla mnie jasne, że ufność jest nierozerwalnie związana z męstwem. Ufność wymaga odwagi! I Pan dawał jej tyle ile trzeba!
Pan mnie zmienił i nieustannie zmienia. On jest Źródłem Męstwa! Sprawił, że nieśmiałość nie jest już
moim problemem, bo stawiam jej czoła razem z Nim! Są spotkania, osoby, sytuacje, których się boję, przed którymi najchętniej bym uciekła…ale wtedy z pomocą Bożą walczę o ufność, o męstwo ufności i w Imię Boże podejmuję stojące przede mną wyzwania.

I chwała Panu!
Kinga

 

BOŻY DENAR

Dobrych parę lat temu doświadczyłam w swoim życiu kryzysu wiary. Złożyło się na to kilka zewnętrznych okoliczności, które pokazały mi prawdę o mnie, o mojej duchowej kondycji. Mama zachorowała na raka – diagnoza: rak złośliwy. Relacja, która była dla mnie bardzo ważna rozpadła się, a wraz z nią wszystkie moje plany, marzenia. Sama w tym czasie też chorowałam. Przyjaciółka, która była mi wtedy bardzo potrzebna, nie miała dla mnie czasu…Te zwykłe ludzkie doświadczenia sprawiły, że moja wiara w Bożą miłość zachwiała się. Trudno mi było przyjąć sercem, że Bóg naprawdę mnie kocha, chce mojego dobra i naprawdę nie robi
mi krzywdy. Mówiłam Bogu o tym co czuję, wylewałam przed Nim moją gorycz, pretensje, poczucie odrzucenia… Słuchał cierpliwie. Nie zostawił mnie w takim stanie. Walczył o mnie… ze mną samą na różne sposoby, też przez Swoje Słowo. Na modlitwie otworzyłam Słowo z dwudziestego rozdziału Ewangelii wg św. Mateusza – była to przypowieść o robotnikach w winnicy. To było Słowo, które poruszyło mnie do głębi. Przyjacielu, nie czynię ci krzywdy; czy nie o denara umówiłeś się ze mną?
…Nie czynię Ci krzywdy! To Słowo było jak miecz obosieczny – pokazało mi prawdę o Bogu i o mnie – o moich motywacjach w relacji z Nim, mojej interesowności, słabości… Dotarło do mojego serca, że Bóg umówił się ze mną tylko… i aż o denara! Tym denarem jest Jego Królestwo, jest On Sam! Stało się jasne, że Pan naprawdę nie czyni mi krzywdy! To Słowo było światłem, które bardzo delikatnie przenikało moją ciemność. To Słowo wyprowadzało mnie z pułapki porównywania się z innymi.
Bóg wie, co komu dać i nie czyni mi krzywdy! Jego denar to tyle ile mi trzeba. On wie ile! I choć od tych doświadczeń minęło już sporo czasu TO Słowo jest we mnie ciągle żywe!

Wracam do niego w konkretnych sytuacjach życiowych, gdy zmagam się z samą sobą, gdy muszę walczyć o nadzieję, ufność. Wypowiadam je w chwili pokusy, która uderza w moje zawierzenie Bogu: przyjacielu, nie czynię Ci krzywdy…
Słowo Boże ma wielką moc! Chwała Panu!
Kinga

Świadectwo Lidki

Jestem bardzo wdzięczna

Pragnę zaświadczyć o Bożym działaniu w moim życiu, w czasie przynależności do Wspólnoty Odnowy w Duchu Świętym Krzew Winny w Krakowie.
Pamiętam jedno z pierwszych nauczań, dla mnie przełomowe: gdy nie odrzucamy cierpienia, ale je przyjmujemy i przeżywamy razem z Panem, otwieramy się na łaski wysłużone przez Jego śmierć, wielkie dary. Odtąd, bardzo powoli, zaczęłam zmieniać swoje podejście do cierpienia, przyjmowałam je, chociaż przez łzy.

Wkrótce w moim życiu rozpoczęło się trzęsienie ziemi, z powodu sprawy w sądzie pracy i sąsiadów notorycznie zakłócających ciszę nocną. Poprosiłam o modlitwę wstawienniczą. Zostałam wezwana do mocnej wiary, przekazano mi Słowo z Ewangelii o kobiecie usilnie proszącej Jezusa o uzdrowienie córki i wewnętrzny obraz jednej z modlących się osób: bardzo ciemne chmury ustępują, pojawia się słońce, niebo staje się błękitne. I tak było – wygrałam sprawę w sądzie, relacje z dyrektorem stały się nadzwyczaj dobre, później nawet pomagał mi w poszukiwaniu pracy. Drugi problem też został pomyślnie rozwiązany – kupiłam mieszkanie z widokiem na Tatry, Beskidy, Wawel itp., a przy tym zyskałam finansowo.

Niezwykle cenna była dla mnie modlitwa wstawiennicza podczas rekolekcji wakacyjnych w Bachledówce. Prosiłam o rozwiązanie drobnej, ale uciążliwej sprawy. Tymczasem osoby posługujące miały poznanie poważnego problemu: potrzeba dalszego oczyszczenia ze skutków medytacji transcendentalnej, radiestezji itp. Przekazały też cenne informacje o moich zranieniach, ich przyczynach i drodze wyjścia. Poszłam za tym, przeszłam kilka modlitw o uwolnienie. Tamta modlitwa bardzo umocniła moją wiarę, natomiast problem, z którym przyszłam, rozwiązał się po powrocie do Krakowa. Pan Bóg dwukrotnie mnie uzdrowił. Najpierw miałam przejść operację, w związku z oderwaniem fragmentu kostnego w palcu prawej ręki, potem z powodu stanu zapalnego ścięgna w stopie (silny ból, trudności w chodzeniu). Oddałam obie sprawy Panu Jezusowi, mówiłam: „Panie, mam teraz tyle pracy, jestem zadłużona, jak sobie poradzę bez ręki (nogi)? Przecież dla Ciebie nie ma rzeczy niemożliwych. Ale niech będzie Twoja wola”. Konsultację przedoperacyjną ręki chirurg zakończył słowami: „Ja tu nic nie widzę, wszystko jest w porządku”. Skierowanie na operację stopy mam do dziś, dwa dni po jego otrzymaniu zaczęłam normalnie chodzić. Wiele znaczyła dla mnie modlitwa o wylanie Ducha Świętego, kończąca Seminarium Odnowy. Jeden ze wstawienników zapytał, czy w moim domu jest reklama czasopisma „Szaman”. Odpowiedziałam: „Nie, nigdy nie miałam tego pisma w ręce. Poza tym niedawno zmieniłam mieszkanie, więc na pewno bym go widziała”. Na koniec ponowił pytanie. Ten problem nie dawał mi spokoju. Po powrocie do domu sięgnęłam po książkę, mówiącą o dietach, sokach i ćwiczeniach – na ostatniej stronie była maleńka (ok. 2×4 cm) reklama tego pisma…

Za ogromną łaskę uważam modlitwę Słowem Bożym, w Duchu Świętym, podczas spotkań modlitewnych Wspólnoty. Doświadczam tego, że jest to Słowo żywe, mówi o tym, co przeżywam, z czym się zmagam, umacnia, daje odpowiedź lub potwierdzenie podjętej decyzji. We Wspólnocie nauczyłam się zapraszać Pana do każdej sprawy, także odpoczynku czy zabawy, mimo że powierzyłam Mu wcześniej cały dzień. A także pytać w trudnościach: „Panie, co chcesz mi przez tę sytuację powiedzieć?”. I widzę owoce tych praktyk. Jestem bardzo wdzięczna Bogu za dar Wspólnoty i za wszystko, co w niej otrzymałam.

Chwała Panu!
Lidia

Świadectwo Zosi W.

PRZYJĘŁAM JEZUSA JAKO PANA I ZBAWICIELA!
Pragnę podzielić się świadectwem przemiany mojego życia, aby oddać chwałę Jezusowi oraz podziękować Mu za to co dla mnie uczynił i czyni nadal.
Moja wiara wyniesiona z domu dzięki bardzo mądrej i pobożnej Mamie, zaczęła się chwiać, gdy pojechałam na studia do innego miasta. Bezpośrednią przyczyną były wykłady z filozofii marksistowskiej, prowadzone przez człowieka wrogiego Kościołowi. Pojawiły się u mnie wątpliwości natury intelektualnej. Próbowałam się ratować przez słuchanie wykładów w duszpasterstwie akademickim, ale to nie pomagało. Jezus przyszedł do mnie wtedy inaczej : przez Pismo święte, a dokładnie Nowy Testament, który staruszek stryj kupił specjalnie dla mnie – spod lady( jak wówczas bywało).  Miałam je wtedy w ręce pierwszy raz w życiu. Gdy czytałam o Jezusie, zaczęło do mnie docierać, że On jest realną, historyczną Osobą.

Pojawiła się wielka fascynacja. Chciałam o Nim wszystko wiedzieć, ale ciągle jak o bohaterze minionych czasów. To nie wystarczyło, gdy wróciłam do rodzinnego miasta. Już nie miałam środowiska duszpasterstwa. Praca zajmowała mi cały czas i zobaczyłam, że stałam się „niedzielną katoliczką”. Na dodatek popadłam w pracoholizm, którym pokrywałam samotność, trudności w nawiązywaniu kontaktów, smutek, niską samoocenę, brak wolności wewnętrznej, skrępowanie lękami i kompleksami. Wtedy Jezus przyszedł do mnie po raz drugi … przez awarię tramwajową, która spowodowała, że w sposób niezamierzony znalazłam się na spotkaniu modlitewnym Odnowy w Duchu Świętym. Zobaczyłam tam radosnych, entuzjastycznych, rozmodlonych, szczęśliwych ludzi. Zafascynowała mnie ich autentyczna, prawdziwa więź z Bogiem. Ich modlitwa była rozmową z NIM . Za tym tęskniłam od lat. Gdy pomyślałam: „Dla mnie to niemożliwe”; usłyszałam propozycję : „Możesz zaufać Jezusowi i przyjąć Go jako swojego Pana i Zbawiciela”. Bałam się, ale wiedziałam, że jest to jedyna szansa, która się nie powtórzy! I zrobiłam to! PRZYJĘŁAM JEZUSA JAKO PANA I ZBAWICIELA! I co się stało? Totalna rewolucja w moim życiu! Jezus przestał być tylko postacią historyczną, ale stał się moim Przyjacielem. Modlitwa stała się rozmową z Jezusem. Spotkałam Go w Jego Słowie. On zaczął do mnie mówić, a raczej ja Go dopuściłam do głosu. Nie traktowałam już Biblii jak historii sprzed paru tysięcy lat, którą „każdy kulturalny człowiek powinien znać”, ale jako Słowo skierowane do mnie osobiście. To list Jezusa, który pisze do mnie każdego dnia. Oświeca moje życie i prowadzi mnie.

Doświadczyłam ogromnej wolności. Już nie bałam się ludzi. Przeżywałam jedność z nimi, najpierw na modlitwie, a potem w życiu. Ja, która wcześniej nie odważyłam się zagadać do kogoś obcego, teraz we wszystkich widziałam braci w Chrystusie. Pragnęłam, aby także oni Go poznali. Ewangelizowałam: w pracy, na ulicy, w rodzinie. Przepełniało mnie takie szczęście, że „z obfitości serca mówiły usta”. Nawet za granicą, gdzie niespodziewanie się znalazłam (było to wówczas rzadkością) miałam szczęście mówić o Jezusie, który dał mi nowe życie. Widziałam Jego działanie w sobie, a także w innych. Nawrócenia i uzdrowienia dokonywały się niekoniecznie przez posługę wielkich ewangelizatorów, ale przez modlitwę kilku studentów. „Pan potwierdzał swoją naukę znakami, które jej towarzyszyły” (Mk 16,20). Duch Święty dał mi też odwagę do czynnej pomocy chorym, których dotąd się bałam. A w tym wszystkim była radość – „Pan zamienił w taniec mój żałobny lament’” (Ps 30, 13) i to dosłownie! Nieraz tańcem razem z innymi uwielbiałam Pana. A jak jest teraz, po tych trzydziestu paru latach? Pan przeprowadził mnie przez trudności, zwykłe trudy życia: przez śmierć Rodziców, zawód w planach życiowych, problemy zdrowotne, trudności w relacjach.

On zawsze jest wierny. To niesamowite jak szybko przywraca mi spokój, zdrowie, daje przebaczenie. Pozwala mi widzieć cuda, które czyni (szczególnie w relacjach) oraz moje i innych nawrócenia. On czyni mnie szczęśliwą każdego dnia. Życie z Nim jest cudowne!

Chwała Panu!
Zosia

Swiadectwo Agaty
Świadectwo Agaty

Od kiedy pamiętam rodzice zabierali nas na mszę. Mnie i mojego starszego brata. Tak minęły 23 lata aż – zupełnie przypadkiem – znalazłam się na pierwszych rekolekcjach Odnowy w Duchu Świętym w małym mieście w województwie świętokrzyskim. Z ludzkiego punktu widzenia to był przypadek, ale czy rzeczywiście tak było?

W czasie studiów stale żyłam w grzechu. Któregoś dnia zobaczyłam ulotkę. Bardzo agresywne przesłanie dla ludzi, którzy wykręcają się takimi stwierdzeniami: wierzący-niepraktykujący, niezbyt religijni, ale uduchowieni, i najciekawsze, że wierzą w Boga, ale nie w Kościół. W dalszej części autor zachęca do wystąpienia z Kościoła, jeśli jesteśmy jednymi z tych, którzy deklarują przytoczony światopogląd. Nie wpisywałam się w żaden z tych modeli, ale nadal żyłam w ciężkim grzechu. Postanowiłam, że zrywam z tym, ze wszystkimi konsekwencjami, jakie mnie czekały od najbliższego roku akademickiego. Wróciłam do domu na wakacje. Któregoś dnia po tym zdarzeniu postanowiłam, że pójdę do spowiedzi. Podczas mszy nikt nie spowiadał. Ani rano, ani wieczorem. Aż w końcu okazało się, że po którejś z kolei mszy będą rekolekcje…. Jakaś odnowa ….. Nic nie rozumiałam, ale postanowiłam, że zostaję …

Uczestniczyłam w tych spotkaniach z dużym dystansem. Rzadko czytałam zadane fragmenty Pisma Świętego. Patrzyłam na ludzi z rozłożonymi rękami z bardzo dużą rezerwą. Na grupach dzielenia byłam jakby nieobecna. Nie wiedziałam o co im chodzi. Byłam tam jedynie aktem woli. Któregoś ranka wstałam w całkowicie odmiennym stanie. Byłam szczęśliwa i zadowolona. Płakałam łzami radości i pierwszy raz pomyślałam o Duchu Bożym. Przyszedł mimo zamkniętych drzwi. Wystarczyła jedynie moja oschła obecność w kościele.

Zaraz po rekolekcjach przestałam żyć z Panem Bogiem. Znowu wróciłam do starych nawyków. Rok później wyszłam za mąż, urodziłam synka i aż do 2017 roku tak bardzo tęskniłam za wspomnianym już spotkaniem z Panem. Jakiś czas później, NA CHWAŁĘ BOŻĄ, przez moje ręce została zawiązana wspólnota róży różańcowej rodziców w intencji dzieci i wnuków. W drugiej róży, którą zawiązał Pan, modlą się ludzie, których wcześniej nie znałam. Codziennie ktoś dzwonił i prosił o przydzielenie dziesiątki. Jedna z tych osób opowiadała mi przez wiadomości tekstowe na Facebook’u o swojej siostrze i o tym, jak chciałaby, żeby ona uczestniczyła w rekolekcjach Odnowy w Duchu Świętym we wspólnocie Krzew Winny. Byłam wtedy w domu z moim małym synkiem i nie mogłam włączyć komputera. Tęskniąc przez tyle lat za wspólnotą i za Dotykiem Bożym zapytałam moją rozmówczynię, czy mogłaby mnie zapisać! Zrobiła to z ochotą!

Jestem wdzięczna tym, którzy się za mnie modlili. Jestem wdzięczna mojej mamie, która modliła się za mnie w róży różańcowej za dzieci i wnuki. Wierzę, że te rekolekcje to owoc jej wieloletniej modlitwy. Krzew Winny zorganizował w sobotę modlitwę wstawienniczą. Każdy miał 45 około minut. Moja modlitwa trwała dwie godziny. Strach przestał mnie już paraliżować. Zobaczyłam prawdziwy obraz siebie. Tak bardzo chciałam, żeby inni mnie lubili. Zapomniałam o sobie. Nikt mnie nie szanował, bo byłam na wyciągnięcie ręki. Podczas wylania Ducha Św. dostałam Słowo Boże z Listu do Galatów, które mam cały czas w pamięci:

„A zatem teraz: czy zabiegam o względy ludzi, czy raczej Boga? Czy ludziom staram się przypodobać? Gdybym jeszcze teraz ludziom chciał się przypodobać, nie byłbym sługą Chrystusa”.

Prosiłam Pana Jezusa o prawdę o sobie. Żeby mi powiedział, kim jestem i jakie mam kłopoty. Dostałam odpowiedź. Nie muszę już być wspaniała w oczach ludzi. Nie wszyscy muszą mnie lubić. Poczułam ulgę.

Któregoś dnia jechałam autobusem na seminarium wiary, nie czytając w pełni zadanego Słowa Bożego. Jechałam autobusem z wielkim żalem. Czytałam te modlitwy i myślałam, że to wszystko na nic. Znowu coś zaprzepaściłam. Do Słowa Bożego był komentarz, żebyśmy razem z Panem Jezusem, trzymając się za ręce, modlili się wspólnie modlitwą „Ojcze Nasz”. Ostatkiem sił, z żalem i rezygnacją zamknęłam oczy. Cały czas jadąc myślałam zuchwale, że Pan Jezus trzyma mnie za rękę, że jest naprzeciwko mnie. Chwilę później przystanek. Otworzyły się drzwi. Od przodu autobusu, przy kierowcy, weszli trzej niewidomi. Próbowali iść w stronę drugiego wyjścia. Autobus ruszył niezdarnie. Niewidomy chłopak wyciągnął bezwiednie rękę w moją stronę, w odruchu ratunku. Nie zastanawiając się, złapałam bardzo mocno Jego dłoń i odprowadziłam do wyjścia.

DZIĘKUJĘ, KOCHANY PANIE JEZU. TĘSKNIĘ.

Agata.

Świadectwo Gienka
Poczułem się kochany od środka

Odkąd pamiętam, chodziłem do kościoła. Tak zostałem wychowany. Chodziłem, bo tak należy. Nie uważałem, aby to coś mi dawało, raczej obawiałem się, że coś stracę, jeśli nie będę „chodził”. Starałem się wierzyć. Jednak, z perspektywy czasu widzę, że Bóg był dla mnie abstrakcyjnym pojęciem – pewną kategorią myślową.

Jednocześnie czułem się gorszy od innych, miałem obniżone poczucie swojej wartości, porównywałem się z innymi, poszukiwałem akceptacji, miłości u ludzi. Szukałem tego i nie znajdowałem. To rodziło moje przygnębienie, stagnację życiową. Czułem się pusty w środku, bezwartościowy, nic nieznaczący…
By sobie pomóc, zamierzałem studiować psychologię. Z czasem zrozumiałem, że mój trud jest efektem tego, że gdy byłem małym dzieckiem, nie otrzymałem tyle miłości, ile było mi niezbędne do życia.

Było tak, aż do dnia, gdy czytając Pismo Święte, natrafiłem na fragment: „A nadzieja zawieść nie może, ponieważ miłość Boża rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego, który został nam dany.” (Rz 5,5). Pamiętam dokładnie tamten wieczór. W jednej chwili uświadomiłem sobie, że to prawda, że przecież Duch Święty żyje we mnie od momentu Chrztu Świętego, że pełnia czystej Miłości od tamtego czasu jest we mnie! I że jest to Miłość, jakiej nie mógł dać mi żaden człowiek. Poczułem w sobie Miłość. Poczułem się kochany „od środka”. Doświadczyłem obecności. Ducha Świętego w sobie.

Nie musiałem sobie nic tłumaczyć, bo to doświadczenie mówiło samo za siebie. To była łaska tamtej chwili. Łaska, która mnie zaskoczyła. Tak, słyszałem nie raz, że Słowo ma moc przemienić życie, i wierzyłem w to, ale nigdy wcześniej tego nie doświadczyłem. Tak, to zdanie słyszałem już wcześniej, jednak dopiero wtedy jakoś szczególnie do mnie dotarło, nawróciło moje myślenie i ujawniło swoją moc. Słyszałem też wcześniej o Duchu Świętym, lecz nie doświadczałem Jego obecności. Słyszałem o tym, że „rozlewa się” w człowieku, jednak stało się to w moim życiu, dopiero wówczas.

Od tamtej chwili moje życie się zmieniło. Pokochałem siebie, także swoje słabości, bo przecież Bóg mnie kocha. Poczułem swoją godność. Poczułem się bardziej wolny, wolny od zamartwiania się sobą, wolny także od niemocy! Tego samego wieczoru zadzwoniłem do osoby, z którą miałem bardzo trudną relację.
Czułem się na siłach, by wszystko naprawić, wyprostować. Następnego dnia podjąłem różne sprawy, do których wcześniej nie miałem siły. Z czasem zobaczyłem, że w moim życiu pojawiła się nadzieja …

Jezus stał się dla mnie Bogiem żywym, obecnym, bliskim. Odtąd nie muszę się „zmuszać” do relacji z Nim, bo ta relacja stała się oczywista. Doświadczam tego, że Bóg jest moim Ojcem, a ja Jego synem. Doświadczam mocy Miłości, którą jest Duch Święty.

Od tamtego czasu inaczej podchodzę do trudnych życiowych zdarzeń, do relacji, z którymi sobie nie radzę. Zapraszam do nich Ducha Świętego. Taka, czy inna moja nieumiejętność przestały mnie smucić, gorszyć, przygniatać. Widzę w nich zachętę do otwartości na Ducha Świętego, do zapraszania Go do
mojego życia i pogłębiania relacji z Nim. I często widzę owocność Jego działania w tych sytuacjach …
Gienek

Przewrót w 48 godzin - Piotrek
Świadectwo Piotra S.

Bóg nie przestaje interweniować w moim życiu.

Mam 53 lata, jestem dziadkiem, ojcem, mężem.

Moja żona od lat działała w Kościele, udzielała się w różnych wspólnotach. Ja wręcz przeciwnie. Nie znosiłem wspólnot, nie znosiłem osób działających we wspólnotach, a w szczególności nie znosiłem świadków.
Kiedy w tamtym czasie moja żona wychodziła na spotkanie wspólnoty ja dostawałem szewskiej pasji. Złościłem się, przeklinałem, trzaskałem drzwiami…
W tamtym czasie całymi dniami siedziałem przy komputerze i grałem na giełdzie, na forexie.
Czasem z żoną wyjeżdżaliśmy na weekend. to był ostatni weekend września 2011 roku. Wtedy za miejsce naszego wypoczynku wybraliśmy Kalwarię Zebrzydowską. W piątek po pracy ok 16-tej wyruszyliśmy z Krakowa. Ponieważ czasem z żoną na takich wyjazdach czytamy sobie książki na głos, było dla mnie całkiem normalne, że poczułem naraz, że muszę przyspieszyć aby zdążyć do księgarni przyklasztornej aby kupić coś do czytania. Nocleg mieliśmy bowiem w przyklasztornym hoteliku. Więc, przyspieszyłem. Dojechaliśmy akurat na czas, abym zdążył, tuż przed zamknięciem porwać trzy pierwsze lepsze książki. Przyszedłem z nimi do naszego pokoju, rzuciłem na łóżko i powiedziałem do mojej żony: – będziemy czytać.
Ona wzięła jedną książkę, potem drugą i w końcu ostatnią i zapytała: coś Ty kupił? Przecież tu są same świadectwa i… o wspólnotach…Moja pycha nie pozwoliła mi przyznać, że źle wybrałem. Powiedziałem krótko: – będziemy czytać!
Więc czytaliśmy…w piątek, w sobotę i do południa w niedzielę. To były książki napisane przez ojca Witko. W niedzielę po południu wróciliśmy do domu a ja oznajmiłem: zapisuję się do wspólnoty. Moja żona pomyślała że żartuję. Ja jednak otwarłem komputer i zacząłem szukać wspólnoty, która ma spotkanie w najbliższych dniach. Znalazłem Krzew Winny – wspólnotę u ojców Kapucynów. Spotkanie było w…poniedziałek wieczorem. W poniedziałek kiedy wieczorem wróciłem do domu żona zapytała no i co byłeś? Odpowiedziałem, że byłem. Byłem i dałem świadectwo…Moja żona nie mogła uwierzyć, to był prawdziwy wstrząs:)
Zapytała: no ale jak to dałeś świadectwo?
– Bo najpierw była Msza Święta a później spotkanie modlitewne i w trakcie jakaś siostra (Kinga) głosiła konferencję o Bożym Miłosierdziu. Na koniec zaproponowała, że jeżeli ktoś doświadczył Bożego Miłosierdzia we własnym życiu to teraz jest czas kiedy może o tym zaświadczyć.
Usłyszałem takie pytanie w mojej głowie: – no i co nie zaświadczysz? W jednej chwili stanęła mi przed oczami moja historia, całe moje życie. W mgnieniu oka poznałem kiedy Bóg interweniował w moim życiu.
Nigdy nie zgadzałem się wcześniej na żadne wystąpienia publiczne. Prowadziłem grzeszne życie i miałem wrażenie, że kiedy coś mówię czy staję przed szerszym gremium – to wszystko co chciałem ukryć staje się widoczne. Generalnie nigdy nie wypowiadałem się publicznie i nigdy wcześniej nie byłbym w stanie wyjść przed kościół pełen ludzi – może wtedy nie wszystkie miejsca były zajęte:).
Tak czy owak, kiedy usłyszałem to pytanie, pomyślałem niech się dzieje…i wyszedłem na środek. Dostałem mikrofon do ręki i powiedziałem świadectwo. Nie pamiętam dokładnie co po kolei mówiłem, ale ponoć mówiłem kilkadziesiąt minut. (Teraz kiedy biorę mikrofon do ręki zwykle ktoś mi przypomina – Piotrze krótko:)
Wtedy, w jednym momencie stanęły mi przed oczami wszystkie te chwile kiedy po ludzku nie było rozwiązania a jednak wszystko z Bożą pomocą wracało do normy. Ja oczywiście regularnie chodziłem do kościoła, w każdą niedzielę. Co jakiś czas do spowiedzi. Jednak regularnie grzeszyłem. Mimo to, cały czas miałem poczucie, że ktoś modli się za mnie, że jestem otoczony opieką. Nawet miałem takie przekonanie, że mimo mojego grzesznego życia mogę więcej… Najpierw myślałem, że to mama czy babcia. Jednak dziś mam pewność, że One też, ale mam pewność, że za mną cały czas wstawiał i wstawia się Jezus.
Wychowałem się blisko Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach w Krakowie. Nasz dom stoi ok 100 m od tego cudownego miejsca wybranego przez Boga. Jako dziecko z babcią chodziliśmy do sióstr po kapustę kiszoną albo inne sadzonki…Siostry bowiem w tamtych latach prowadziły gospodarstwo rolne. Mój dziadek przyjaźnił się z malarzem panem Adolfem Hyłą, który namalował Ten obraz, który ponoć suszył się u nas w domu gdyż mieszkanie państwa Hyłów było już całe zastawione obrazami i nie było miejsca…Dzienniczek był podstawową lekturą mojej babci i zawsze był pod ręką.
Kiedy nasza córeczka się urodziła moja żona zaczęła chorować. Zaczęły pojawiać się guzy w jamie brzusznej. Miała kilka operacji i była tuż przed kolejną, która miała być najpoważniejszą. Odwiedziła ją koleżanka i wręczyła obrazek Ojca Pio i zaleciła aby wierzyła i modliła się za Jego wstawiennictwem. Tak zrobiła. Wtedy nie było jeszcze USG, kiedy operacja się zaczęła okazało się, że guzów nie ma.
W latach 90-tych prowadziliśmy firmę. Generalnie dawaliśmy sobie radę. Któregoś dnia jednak okazało się, że nie mamy na chleb. Po prostu nie było za co zrobić zakupów. Nie dość tego przyszedł kolega, który kiedyś załatwił mi pracę, chciał pożyczyć pieniądze i kiedy mu wytłumaczyłem że akurat nie mamy ani grosza było mu przykro i chyba pomyślał że nie chcę mu pożyczyć. I tak siedzieliśmy zmartwieni w kuchni. I zaczęliśmy marzyć, że jakbyśmy mieli rodzinę za granicą to by nam przysłali jakieś 50 dolarów i byłoby po problemie ale nie mieliśmy…Nie minęło pięć minut, ktoś zapukał do drzwi. Okazało się, że to listonosz z telegramem (wtedy były telegramy). Telegram był z banku. W treści było napisane, że na nasze nazwisko wpłynęło właśnie 50 dolarów z USA. Okazało się, że parę lat wcześniej oprowadzałem parę starszych Amerykanów po Krakowie i to właśnie Oni postanowili nam przesłać 50 dolarów. Pan Bóg zawsze przybywa na czas i nigdy się nie spóźnia...
Potem był czas prosperity, działaliśmy w pięcioosobowej spółce. Pewnego pięknego dnia moi wspólnicy postanowili poręczyć kredyt dla firmy która była naszym dłużnikiem. Biznesowo absurdalna decyzja, ja byłem przeciw, ale zostałem przegłosowany. Kredyt został wzięty i niespłacony a bank zgłosił się do nas jako poręczycieli po kwotę ponad 100.000 dolarów. W tamtym czasie kiedy zarabiało się miesięcznie ok 30 dolarów to była fortuna. Z żoną podjęliśmy decyzję że żadnego kredytu nie będziemy spłacać i że uciekamy do Włoch (wtedy nie było Unii). Siedzieliśmy na walizkach (dosłownie) robiliśmy sobie zdjęcia pamiątkowe. Na drugi dzień rano mieliśmy bilety do Włoch na resztę naszego życia. Ktoś zapukał do drzwi. Listonosz z listem poleconym z banku. W treści listu była informacja, że firma dłużnika została sprzedana a nabywca spłacił dług. Pan Bóg ma doskonałe wyczucie czasu i nigdy się nie spóźnia, i zawsze przychodzi kiedy Go wzywamy. Na drugi dzień pojechaliśmy na najdłuższe w naszym życiu wakacje do Włoch, na prawie trzy miesiące. Było cudownie – organizacja: „Jezus Travel”.
I w końcu w 2011 roku zacząłem się nawracać. Pan Bóg ma doskonałe wyczucie czasu…Wierzę, że zdążę…dzięki Jego Łasce i Miłosierdziu.
Chwała Panu!
piotrek